Broń nuklearna w Iranie zagraża Izraelowi

Jeżeli Iran zdobędzie broń nuklearną i stanie się regionalnym hegemonem, zamiast arabskiej wiosny będziemy mieli islamską zimę. Taki scenariusz byłby koszmarem dla Izraela, ale także dla Europy - mówi izraelski politolog Ejtan Gilboa w rozmowie z Piotrem Zychowiczem

Aktualizacja: 13.11.2011 19:19 Publikacja: 13.11.2011 18:38

Broń nuklearna w Iranie zagraża Izraelowi

Foto: AFP

Dlaczego Izraelowi tak zależy na tym, by Iran nie miał broni nuklearnej?

Ejtan Gilboa:

Bo prezydent tego kraju Mahmud Ahmadineżad kilka razy powiedział, że Izrael nie ma prawa do istnienia. Że Iran zrobi wszystko co w jego mocy, żeby usunąć Izrael z mapy świata. To nie jest wystarczający powód? Zresztą nie tylko nam zależy na powstrzymaniu Iranu przed wyprodukowaniem bomby atomowej. Prezydent Barack Obama, premier David Cameron, prezydent Nicolas Sarkozy i inni światowi przywódcy także wiele razy mówili, że nuklearny Iran jest największym zagrożeniem dla stabilności Bliskiego Wschodu, a może nawet świata. Proszę więc nie robić z tego problemu tylko izraelskiego. Oczywiście Izrael jest głównym potencjalnym celem, ale niejedynym. Reżim ajatollahów uzbrojony w głowice jądrowe to koszmar dla wszystkich.

To samo mówiono o Pakistanie. Tymczasem kraj ten ma bomby od ponad dziesięciu lat i nic strasznego się nie stało.

Lepiej nie czekać i nie sprawdzać, czy tak samo będzie i w tym przypadku. To zbyt duże ryzyko. Nie przypominam sobie zresztą, żeby Pakistan kiedykolwiek straszył jakieś państwo wymazaniem go z mapy świata.

Relacje Pakistanu z Indiami były bardzo napięte...

Ale nie do tego stopnia! Pakistan nie twierdził, że Indie należy zniszczyć, że nie mają prawa do istnienia. Proszę mi zaufać, mieszkam na Bliskim Wschodzie i obserwuję to, co się tu dzieje z bliska. Iran to naprawdę paskudny, nieprzewidywalny reżim, który jest zdolny do wszystkiego. To nie są ludzie, którzy myślą w sposób racjonalny, przewidywalny. To fanatycy. Jeżeli uznają, że naciśnięcie atomowego guzika będzie dobre dla dżihadu, zrobią to bez wahania. I bez obawy o konsekwencje.

Jeżeli ktoś ma broń nuklearną, to nie oznacza od razu, że jej użyje. Ma ją dziesięć państw na świecie – USA, Rosja, Wielka Brytania, Francja, Chiny, Indie, Pakistan, Korea Północna, RPA i prawdopodobnie Izrael – ale użyło jej tylko jedno.

Zgoda, nie można wykluczyć, że te pociski zostałyby w arsenale. Naczelnym celem reżimu ajatollahów jest jednak zdobycie hegemonii na Bliskim Wschodzie. Iran nie musi wystrzeliwać swoich pocisków balistycznych z głowicami nuklearnymi, aby zbliżyć się do tego celu. Wystarczy, że je będzie miał, a jego pozycja wzrośnie w sposób nieprawdopodobny. Iran utrzymuje u granic Izraela dwie radykalne organizacje, których celem jest ustawiczne nękanie państwa żydowskiego: Hamas w Strefie Gazy i Hezbollah w południowym Libanie. Czy wyobraża pan sobie, jak pozycja tych grup się wzmocni, gdy Iran stanie się mocarstwem atomowym?

Rzeczywiście wygląda to na regionalną hegemonię.

Iran z bombą atomową będzie rozdawał karty w regionie. Ale krótko. Dzień, w którym Teheran dokona pierwszego udanego testu z bronią nuklearną, uruchomi bowiem wyścig zbrojeń na Bliskim Wschodzie. Tu jest sporo ambitnych graczy, którzy nie pozwolą sobie na to, by znaleźć się pod butem Teheranu. Natychmiast prace nad pozyskaniem pocisków nuklearnych rozpoczną Arabia Saudyjska, Egipt czy Turcja. W ten sposób na świecie nagle nie będzie dziesięciu krajów z bronią atomową, ale 15. Z czego kilka w tak gorącym regionie, jakim jest Bliski Wschód. Prawdopodobieństwo, że komuś puszczą nerwy i zdecyduje się użyć broni nuklearnej, wzrosłoby wielokrotnie.

Jeszcze niedawno wydawałoby się, że sytuacja na Bliskim Wschodzie idzie ku dobremu.

W Izraelu nie podzielamy entuzjazmu Zachodu dla niedawnej fali arabskich rewolucji. Także z powodu programu nuklearnego Teheranu. W naszym regionie panuje bardzo delikatna równowaga siły. Celem Iranu jest zaś obalenie wszystkich świeckich reżimów na Bliskim Wschodzie i zastąpienie ich islamskimi dyktaturami, wzorowanymi na jego własnej. Już teraz widać, że w krajach, w których Arabowie podczas rewolucji obalili stare rządy, jednymi z kluczowych pretendentów do przejęcia władzy są muzułmańscy fundamentaliści. Jeżeli Iran zdobędzie broń nuklearną i stanie się regionalnym hegemonem, starania te zakończą się sukcesem. Wtedy zamiast arabskiej wiosny będziemy mieli islamską zimę. Taki scenariusz byłby koszmarem dla Izraela, ale także dla Europy.

Europy?

To tylko na mapie wydaje się, że jesteśmy od siebie tak daleko. Tak naprawdę – co pokazała choćby ostatnia wojna w Libii – Bliski Wschód i Europa to bardzo bliscy sąsiedzi, których łączą rozmaite więzi. Choćby taka, że na terenie Europy mieszkają już miliony muzułmanów z Bliskiego Wschodu. Wielu z nich to radykałowie, którzy nie przepadają za swoimi nowymi ojczyznami. Gardzą nimi i je nienawidzą. Jeżeli nagle na światowym firmamencie pojawi się nuklearne, islamskie mocarstwo, ci ludzie nabiorą olbrzymiej pewności siebie. Mogą zacząć sprawiać wam poważne kłopoty.

Co więc robić?

Stany Zjednoczone, jak i czołowe kraje europejskie jasno mówią, że atomowy Iran to zagrożenie dla świata, do którego nie można dopuścić. Mamy więc w Izraelu nadzieję, że Zachód będzie wierny tym słowom. Że, jak przyjdzie taka potrzeba, będzie gotowy je wprowadzić w życie. Na razie mówimy o surowych sankcjach gospodarczych, które należy czym prędzej nałożyć na Iran, aby zmusić go od wstrzymania programu atomowego. Jeżeli jednak nie przyniosą skutku, będzie trzeba sięgnąć po środki ostateczne.

Premier Benjamin Netanjahu otwarcie straszy zbombardowaniem Iranu. Czy to nie jest jednak tylko blef, który ma przestraszyć przeciwnika?

Myślę, że on mówi poważnie. Oczywiście nadal trwa debata, jak zareagować na raport Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej, według którego Iran jest już bardzo blisko budowy bomby. Na razie liczymy na społeczność międzynarodową. Ta jednak, niestety, nie jest w tej sprawie zgodna. Olbrzymie problemy piętrzą Rosja i Chiny, które bronią Iranu w Radzie Bezpieczeństwa ONZ i blokują rezolucje nakładające na niego dodatkowe sankcje ekonomiczne.

Czy jeżeli środki dyplomatyczne zawiodą, Izrael będzie w stanie dokonać ataku na Iran?

Trwają obecnie intensywne ćwiczenia, armia przygotowuje się do takiego zadania. Mowa o ataku z powietrza. Precyzyjnym, punktowym uderzeniu w najważniejsze ośrodki nuklearne. Także te, które znajdują się głęboko pod ziemią, w betonowych bunkrach. Bliższe szczegóły takiej operacji są jednak oczywiście nieznane.

A co z kontratakiem? Na izraelskie miasta posypią się zapewne irańskie rakiety dalekiego zasięgu.

Zapewniam, że nasi dowódcy zdają sobie sprawę z tego zagrożenia. Już mamy znakomity system obrony przeciwrakietowej, a jest on z każdym dniem ulepszany. Za rok będzie perfekcyjny. Należy się jednak mimo przygotować na straty, ludzie na pewno zginą. Wicepremier i minister obrony Ehud Barak powiedział ostatnio, że w wojnie z Iranem życie mogłoby stracić około 500 Izraelczyków. Tego typu historyczne decyzje są zawsze niezwykle trudne. Zawsze trzeba wybrać mniejsze zło.

To znaczy?

To znaczy, że jeżeli coś zrobisz, możesz wywołać bardzo poważne negatywne konsekwencje. Ale jeżeli czegoś nie zrobisz, konsekwencje mogą być jeszcze poważniejsze. Mąż stanu powinien dokonać oceny sytuacji, wyważyć racje i podjąć odpowiednią decyzję. Nie robiąc nic, możemy rzeczywiście ocalić tych kilkuset ludzi i zapewnić sobie pewien czas spokoju. Rok, dwa lata, może pięć. Ale w ostatecznym rozrachunku możemy stracić wszystko.

Może się jednak nie skończyć na kilkuset zabitych. Wspomniał pan o Hamasie i Hezbollahu. Grupy te, w przypadku wybuchu wojny izraelsko-irańskiej, pewnie także wkroczyłby do akcji. Izrael mógłby być zmuszony do walki na trzech frontach.

Już nam się to zdarzało i wychodziliśmy z takich wojen zwycięsko. Myślę jednak, że te grupy mają własne interesy, na straży których stoją. Choć teraz biorą pieniądze i broń od Teheranu, to niekoniecznie muszą słuchać jego rozkazów, gdy znajdą się w sytuacji krytycznej. A taka nastąpi, gdy wybuchnie wojna izraelsko-irańska. Te grupy zdają sobie sprawę, że w takim przypadku Izrael pójdzie na całość i włączenie się do takiego konfliktu mogłoby oznaczać dla nich tylko jedno: że przestaną istnieć. Zgadzam się jednak, że decyzja o ataku prewencyjnym na Iran będzie bardzo trudna. Być może jedna z najtrudniejszych w naszej historii. Izrael nie chciałby jej podejmować samodzielnie. Dlatego liczymy, że Zachód dotrzyma słowa i wykaże taką samą determinację jak my, aby nie dopuścić do tego, by Iran pozyskał broń nuklearną.

W 1939 roku Polacy także wierzyli, że Brytyjczycy i Francuzi dotrzymają słowa. A ostatecznie zostaliśmy pozostawieni z Hitlerem sam na sam. Obawiam się, że w takich sytuacjach trzeba liczyć na tylko na siebie.

Z gorzkiej historii Polski wyciągnęliśmy lekcję. Dlatego Izrael, gdy zostanie przyparty do ściany, będzie gotowy zrobić to sam. I powiem więcej – jestem przekonany, że damy sobie radę.

rozmawiał Piotr Zychowicz

Prof. Ejtan Gilboa jest jednym z najbardziej znanych izraelskich politologów. Studiował na Harwardzie, wykłada na czołowych uniwersytetach w USA i Izraelu. Doradzał kilku izraelskim rządom, jego teksty i wywiady z nim publikowały najbardziej prestiżowe gazety świata. Jest autorem wielu książek, m.in. „Symulacje konfliktów na Bliskim Wschodzie", „Konflikt arabsko-izraelski", „USA i Izrael".

Dlaczego Izraelowi tak zależy na tym, by Iran nie miał broni nuklearnej?

Ejtan Gilboa:

Pozostało 99% artykułu
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Publicystyka
Jerzy Haszczyński: Sędziowie decydują o polityce Rumunii
Materiał Promocyjny
Transformacja w miastach wymaga współpracy samorządu z biznesem i nauką