Szkoda euro – tak pięknej idei. To mogła być statua mędrców nowożytnej historii, gdyby tylko ludzie się w to nie wdali. Zamiast poddawać ją brutalnym testom chciwości, ludzkich zawiści i cwaniactwa, trzeba było ją zostawić w muzeum niespełnionych pragnień wzniosłych profesorów. Jedno to wmawiać sobie, że wszystkie narody mogą zachowywać się karnie jak Niemcy i jak w paradzie równości kochać wszystkich i wszędzie bez żadnych uprzedzeń, a co innego budować na tym realny system finansowy. Lepiej było żyć złudzeniami niż wprowadzać walutę, która pozwoliła tym wszystkim kulturowym stereotypom ożyć i ze zdwojoną siłą wypalić nam w twarz. O nowy porządek Europy nie walczy dziś solidarnie ani 27, ani nawet 17 państw i rządów Europy. Leniwi Hiszpanie, greccy złodzieje, niesłowni Francuzi, żądni panowania Niemcy walczą przeciwko sobie oto, kto kogo ma pouczać i jak głęboko można lustrować sobie nawzajem budżety.

Długą drogę przeszliśmy od ojców założycieli i pierwszych traktatów rzymskich. Polityki miłości i zjednoczonych zmagań o nadrzędną wartość europejskiej symbiozy. Ton dzisiejszych debat bardziej przypomina ultimata w przeddzień rozbicia dzielnicowego niż dzień narodzin nowej wspólnoty. Nie brakuje zapewnień i podniosłych słów o zacieśnianiu więzi, ale coraz częściej mamy wrażenie, że zamiast świeżego powiewu wspólnej Europy, dusimy się od ciaśniejszych regulacji krępujących naszą kreatywność, narodowe poczucie wyjątkowości, a co najgorsze – rozmieniających nasz dobrobyt na drobne.

Idea wielkiej wspólnej Europy jest znacznie starsza niż współczesne granice kontynentu. Jeżeli nie udało się jej wcześniej wdrożyć, to nie dlatego, że brakowało tu mądrych ludzi i zdolnych polityków, ale dlatego, że było ich za dużo. Koncept bardziej łączyli z własnymi ambicjami, które podczepiali pod mniej lub bardziej groźne paneuropejskie utopie.

(...) To z amerykańskiej inicjatywy, wspieranej wywiadem i dyplomacją, doszło do stworzenia pierwszej unii w 1948 roku – nie politycznej, ale celnej między rządami Belgii, Holandii i Luksemburgu, tzw. Beneluksu. I pewnie nigdy nie doszłoby do kolacji z Schumanem w rezydencji Moneta, gdzie zrodził się pomysł Unii Węgla i Stali, gdyby amerykański ambasador nie przekazał europejskim mędrcom, że pomoc z USA może płynąć tylko przez wspólne instytucje współpracy gospodarczej. Wspólny rynek przełamał setki lat nieudolnych prób jednoczenia Europy. Nie dlatego, że jedni uznali racje drugich, przewagę cywilizacyjną, skapitulowali pod naporem siły czy lepszej wyceny kredytowej, ale dlatego, że wszyscy łączyli się w robieniu interesów.

(...) Ta wielka idea została pogrzebana wraz z narodzinami strefy euro. Wymusiła ona kulturową unifikację, kontynentalną izolację i wzajemne wyrzeczenia w miejsce wzajemnych interesów. Każdy ciągnął w swoją stronę. Efekt codziennie obserwujemy na pierwszych stronach gazet. Wiara, że problem zniknie, gdy wprowadzimy głębszą kontrolę i dyscyplinę w ramach i tak już sztucznego systemu, porównywalna jest tylko do wiary Napoleona, że narody Europy same garnąć się będą do rządów wspólnej republiki w miejsce przestarzałych monarchii.