Sobotni marsz w obronie telewizji Trwam okazał się sukcesem środowisk opozycyjnych. Na manifestację przyszło co najmniej 50 tys. osób.
Zwolennicy pluralizmu w mediach wzięli w niej udział mimo kampanii obozu rządzącego i jego totumfackich, którzy jak Lech Wałęsa (w swoim liście) ostrzegali – w stylu znanym z retoryki peerelowskich aparatczyków przed "podpalaniem Polski".
Propagandowo i wizerunkowo wygrał o. Rydzyk, jednak przede wszystkim to zwycięstwo Jarosława Kaczyńskiego, który zręcznym zagraniem zepchnął Zbigniewa Ziobrę i jego Solidarną Polskę do – używając bokserskiej terminologii – narożnika i solidnie przyłożył mu prawym sierpowym. Chodzi oczywiście o słowa prezesa PiS skierowane do lidera SP: "Zbyszku, zapomnijmy o tym, co było złe, idźmy razem (...) Wracajcie, to jedyna droga do zwycięstwa".
Czy był to szczery apel pojednania i zaproszenie do rozmów? Przeczy temu zachowanie Kaczyńskiego, który kilkadziesiąt minut wcześniej, w trakcie mszy świętej, podczas przekazywania sobie "znaku pokoju", całkowicie zignorował Arkadiusza Mularczyka, szefa Klubu Parlamentarnego SP. Ten podszedł, by uścisnąć dłonie politykom PiS.
Lider PiS doskonale musiał jednak zdawać sobie sprawę, że wyborcy tak PiS, jak i SP mający w pamięci kryzys na prawicy w latach 90., gdy dzieliła się ona na wiele marginalnych partyjnych kanap, nade wszystko lubią deklaracje jedności, zgody i łączenia.