Reklama

Łukasz Warzecha: Warto się „obudzić”

Prawdziwy czy tylko względny sukces? Publicysta "Faktu" Łukasz Warzecha komentuje marsz "Obudź się Polsko"

Publikacja: 01.10.2012 10:31

Łukasz Warzecha: Warto się „obudzić”

Foto: Fotorzepa, Jak Jakub Ostałowski

Warzecha rozpoczyna swoją analizę:

Sobotni marsz był względnym sukcesem jego organizatorów. Po pierwsze dlatego, że udało im się ściągnąć do Warszawy naprawdę dużo ludzi. Jeżeli przyjąć średnią z różnych szacunków, trzeba założyć, że demonstrowało około 100 tysięcy osób. To ogromna liczba – jedna z największych demonstracji, jakie widziała Warszawa. Wszystkie te osoby, choć przyjechały w konkretnej sprawie, ogólnie wyrażały też sprzeciw przeciw rządzącym. Po drugie – ponieważ marsz przebiegł spokojnie i obyło się bez publicznie wypowiadanych słów o „zdrajcach", które łatwo byłoby następnie wykorzystać przeciwko uczestnikom. Propagandyści przeciwnej strony politycznego konfliktu z napięciem czekali na jakieś widoczne przejawy agresji, ale się nie doczekali. Przeciwnie: w centrum miasta trwała dość dziwna symbioza, gdy uczestnicy marszu spokojnie zbierali się i przechodzili obok bywalców warszawskich kawiarni, zajmujących swoje stałe miejsca.

Warzecha pisze o miejscu TV Trwam na multipleksie:

Sukces był jednak względny, z dwóch powodów. Po pierwsze – ponieważ główny postulat uczestników, czyli znalezienie dla TV Trwam miejsca na cyfrowym multipleksie, raczej nie zostanie spełniony. Decyzja Krajowej Rady była polityczna, nie merytoryczna – to musi być jasne nawet dla jej obrońców – i z punktu widzenia obozu władzy opłaca się ją podtrzymać. Raz, że nie byłoby w interesie rządzących upowszechnić dostęp do telewizji o. Rydzyka; dwa, że problem nieprzyznania jej miejsca na multipleksie doskonale galwanizuje konflikt, którego podtrzymywanie jest na rękę właściwie obu stronom.

I pisze o drugim powodzie względnego sukcesu:

Reklama
Reklama

Po drugie – ponieważ paradoksalnie takie wydarzenia tyleż mobilizują, co odcinają od rzeczywistości. Ich funkcją jest „policzenie się", bo przecież do wyborów daleko. Wśród uczestników może jednak powstać wrażenie, że ich sposób myślenia jest dalece powszechniejszy niż dzieje się faktycznie. Było ich przecież tak dużo... W istocie problemem dla coraz liczniejszej grupy przeciwników obecnej władzy jest przekonanie innych, że warto się „obudzić", to znaczy dostrzec, iż zagrożenia mogą dotknąć także i ich. I na tym powinni się skoncentrować.

Warzecha rozpoczyna swoją analizę:

Sobotni marsz był względnym sukcesem jego organizatorów. Po pierwsze dlatego, że udało im się ściągnąć do Warszawy naprawdę dużo ludzi. Jeżeli przyjąć średnią z różnych szacunków, trzeba założyć, że demonstrowało około 100 tysięcy osób. To ogromna liczba – jedna z największych demonstracji, jakie widziała Warszawa. Wszystkie te osoby, choć przyjechały w konkretnej sprawie, ogólnie wyrażały też sprzeciw przeciw rządzącym. Po drugie – ponieważ marsz przebiegł spokojnie i obyło się bez publicznie wypowiadanych słów o „zdrajcach", które łatwo byłoby następnie wykorzystać przeciwko uczestnikom. Propagandyści przeciwnej strony politycznego konfliktu z napięciem czekali na jakieś widoczne przejawy agresji, ale się nie doczekali. Przeciwnie: w centrum miasta trwała dość dziwna symbioza, gdy uczestnicy marszu spokojnie zbierali się i przechodzili obok bywalców warszawskich kawiarni, zajmujących swoje stałe miejsca.

Reklama
Publicystyka
Zuzanna Dąbrowska: Dotacje z KPO, czyli kot z wykręconym ogonem
Publicystyka
Marek Migalski: Andrzeja Dudy życie po życiu
Publicystyka
Jędrzej Bielecki: Porażka Donalda Trumpa. Chiny pozostają przy Rosji
Publicystyka
Wojciech Warski: Prezydent po exposé, przed zagraniczną podróżą
Publicystyka
Marek A. Cichocki: Jak Polska w polityce międzynarodowej stała się statystą
Reklama
Reklama