Olejnik, jak ostatnio tak wielu, wyraża troskę o język i zarazem sama beztrosko używa poetyki „strzelania” między liderami. Słowa ładne lub brzydkie, ciepłe czy zimne. Ochoczo zaczernia portal gazety Adama Michnika swoim „lubię to!” „nie lubię tego!” w nieco bardziej rozwiniętej formie. Jest coś jeszcze o czym najwyraźniej zdaje się nie pamiętać wzorzec dziennikarza III RP – słowa mają jeszcze jeden walor, stanowiący ich kwintesencję – treść. I choć bardzo dobrze, że groźby karalne wobec kogokolwiek podlegają penalizacji, to jednak nie sposób nie przypomnieć, że sąd wnikliwie bada czy słowo zostało rzucone na wiatr lecz czy stanowi realne zagrożenie. Olejnik temidą nie jest, więc oczu jej nie musi przysłaniać taki drobiazg.
I jest jeszcze coś o wiele bardziej istotnego. Olejnik wymienia z wyraźną nonszalancją, przywołanie przez Kaczyńskiego postaci ofiar skazanego mordercy Ryszarda Cyby. Czyni to z taką dezynwolturą, na jednym oddechu, jakby to była postaci z drugiego planu jakiejś makabrycznej kreskówki, w której śmierć jest kwestią umowną i nie powinna zaburzyć żywych barw płynnej narracji.
Tymczasem to była śmierć zupełnie realnego człowieka, syna swoich rodziców, ojca dzieci, które zostały z jego obecności ograbione. Człowieka żyjącego śród nas, dzielącego z nami trudy niełatwego życia. To była zbrodnia, która nigdy nie powinna mieć miejsca. Zbrodnia, która stała się faktem. To słowo musi mieć swoje znaczenie, a nie być rzucane na wiatr. Bo śmierć jest zupełnie zero-jedynkowa. Ta prawda jest fundamentem prawdziwego znaczenia słów. Bez niej dyskutowanie o języku zamienia się w pustosłowie. Olejnik pisze:
Nicponia ukarzą, ale dlaczego nikt nie karze Stefana Niesiołowskiego, który – jak mówi prezes Kaczyński – zionie codziennie nienawiścią do PiS. Może dlatego, że Stefan Niesiołowski – owszem – chce, żeby PiS zniknął ze sceny politycznej, ale za pomocą kartki wyborczej. Zamachy bombowe Niesiołowski ma już za sobą. Siedział zresztą za to kilka lat w więzieniu za czasów PRL.
Zdaje się, że tym ustępem Stefan Niesiołowski otrzymał od Moniki Olejnik carte blanche, albo inną bumaszkę, by nie rzec: papiery o barwie wiadomej. No bo, po pierwsze, Niesiołowski wyrok już odsiedział (swoista powaga rzeczy osądzonej?). Po drugie, można go zwolnić, gdyż nastąpiła resocjalizacja. Niesiołowski się poprawił – mógłby wysadzić Kaczyńskiego niczym pomnik Lenina, a teraz chce "tylko by zniknął ze sceny politycznej" (swoją drogą ile można się mścić za to, że nie dostał miejsca na liście PiS?). Po trzecie wreszcie – może i Niesiołowski zionie, ale to tylko słowa (a przecież nie zionie siarką), a one nie mają znaczenia. Który czytelnik „Gazety Wyborczej” zauważy, że implicite autorytet sam sobie przeczy?
Monika Olejnik z konsekwencję, godną lepszej sprawy, wykazuje natomiast w czym innym: