Zapytany przez portal stefczyk.info o słuszność prac nad ustawą dot. "mowy nienawiści", odpowiada:
Nasze życie publiczne nie jest życiem demokratycznym. My nie żyjemy w systemie demokratycznym już od dłuższego czasu. Od samego początku, od 1989 roku bardzo wiele zjawisk, związków, powiązań nieformalnych i pozakonstytucyjnych, nie instytucjonalnych wpływa faktycznie na życie publiczne i państwowe. Decyzje często są podejmowane poza instytucjami uprawnionymi do tego. To jest w pewnym stopniu dziedzictwo PRLu. To wpływa od samego początku na kształt polskiego ustroju. To jednak nie koniec. Na to nałożyły się jeszcze nowe problemy. One wynikają z mentalności ludzkiej, w tym mentalności widocznej u polityków. To jest jak gangrena przerzucona z PRL do III RP. Ten przerzut nie był genetyczny, a właśnie mentalnościowy. On dotyczy bowiem również elit postsolidarnościowych.
I dodaje:
Demokrację traktuje się jako część języka PRowskiego, część pewnej propagandy, w której należy umieścić relacje władzy i społeczeństwa. De facto ta władza ma być sprawowana przez degradację debaty publicznej i w związku z tym degradację życia publicznego w oczach społeczeństwa. W konsekwencji to życie publiczne ma być nieinteresujące, niedające żadnej satysfakcji z uczestniczenia. Z drugiej strony sfera władzy zdaje sobie sprawę, że można trzymać za twarz znaczne części społeczeństwa, uzależniając go od centrum władzy. To jest uzależnienie szantażysty, skierowane do ludzi, którzy mają w sobie słabość a jednocześnie niechęć przeciwstawiania się szantażowi. (...) Demokracja bez podglebia etycznego nie istnieje. Staje się jedynie elementem propagandy, ukrywając prawdziwy ciąg decyzyjny i przyczynowo-skutkowy, nie związany z treścią etyczną pojęcia demokracja. W takiej rzeczywistości my żyjemy.