Przeglądając dzisiejszą "Gazetę Polską Codziennie" można natknąć się na bardzo niecodzienny tekst. Chodzi o esejTomasza Łysiaka pt. "Cud nad Wisłą ciągle trwa". Jaka jest jego treść - można się mniej więcej spodziewać - ale absolutnie niezwykły jest zupełnie "niedzisiejszy", piękny, ładny i niesłychanie naiwny sposób, w jaki autor opowiada o doniosłości tego wydarzenia i wpływie, jakie Bitwa Warszawska wywarła na niego samego i innych.
Wystarczy przeczytać choćby ten fragment:
Historia w trakcie wojny biegnie często niezbadanymi drogami, a wynik starć jest równie nieprzewidywalny, co los okrętu miotanego przez fale. Tym bardziej warto o tym myśleć dzisiaj, gdy tak łatwo rzuca się ostre słowa wobec tych naszych bohaterów z przeszłości, którzy wierząc w wygraną, ponosili porażkę. Jak w roku 1863, kiedy wisiała nad nami rosyjska potęga, lecz myśmy nieulękle rzucali jej wyzwanie. Albo jak w 1944 r., gdy tuż nad Wisłą stali nowi bolszewicy. A cóżby to było, gdyby manewr znad Wieprza się nie powiódł – gdyby zbyt słabymi siłami broniona Warszawa padła łupem Tuchaczewskiego? Gdyby nic z niej nie zostało, jeno popiół i zgliszcza? Czyż w takim wypadku nie można by szukać znamion obłędu u Marszałka? Jednak wygrał. Zwyciężył. Obronił Polskę i cywilizowany świat.
Niezwykła jest też obrona dobrego imienia Marszałka i osobiste wyznanie autora
Dzisiaj obrzuca się Marszałka kalumniami, przypisuje mu domniemane morderstwa (casus Zagórskiego) i usiłuje udowodnić „ciche przyzwolenie" na bezprawne działania tzw. otoczenia. Dlaczego sam czuję się wstrząśnięty, gdy czytam takie rzeczy? Podobnie jak wtedy, gdy dowiaduję się o „obłędzie" dowódców Armii Krajowej? Być może dlatego, że kiedyś, kiedy byłem jeszcze kilkunastoletnim chłopcem, dostałem od mojego Taty książkę. To był „Mały piłsudczyk" Tadeusza Nittmana. Cudowna, patriotyczna opowieść o Polsce, o walce o niepodległość i polskim honorze. Wydana przed wojną. Na okładce był profil Marszałka, wpisany, wrysowany w polskiego orła w taki sposób, że skrzydło stapiało się z wąsatym obliczem Dziadka. Tę książkę czytałem z wypiekami na twarzy, może nawet większymi niż wtedy, gdy po nocach ślęczałem nad „Winnetou" albo „Trzema muszkieterami"