Pani biografia Angeli Merkel jest jednym wielkim aktem oskarżenia pod adresem najbardziej lubianej postaci w Niemczech. W pani oczach kanclerz Niemiec jest wilczycą, przywódczynią stada, z którego brutalnie wyeliminowała swych konkurentów. Nazywa ją pani przywódczynią stada „osobników zdezintegrowanych", a system Merkel opierać się ma na „ sługusach i lemingach". W całej biografii nie ma ani jednego dobrego słowa o Merkel.
Bo tak właśnie jest, jeżeli spojrzeć na nią bezstronnie. Opisuję Merkel taką, jaka jest. Po niedawnych wyborach, gdy dzięki niej jej partia uzyskała takie poparcie, jakiego nie miała od niemal 20 lat, wydawać by się mogło, że taka krytyka jest niesprawiedliwa czy nieuprawniona. Ale wystarczy spojrzeć na tragiczny los FDP, partii liberalnej, która była partnerem koalicji rządowej. Została wyeliminowana ze sceny politycznej za sprawą Angeli Merkel, która nie dopuściła do realizacji ani jednego punktu porozumienia koalicyjnego zapisanego na życzenie FDP, np. uporządkowania systemu podatkowego. To było celowe działanie, aby pozbawić koalicjanta bazy politycznej. Czy to nie mówi wiele o Merkel? Guido Westerwelle (szef niemieckiego MSZ i były przewodniczący FDP – przyp. red.) zapewniał mnie, że za późno spostrzegł, do czego to prowadzi.
Nie ma też pani wątpliwości, że Merkel jest zagrożeniem dla niemieckiej demokracji.
Właśnie tak. Doskonałym przykładem nierespektowania ducha konstytucji i wszelkich wartości jest tzw. zmiana energetyczna (Energiewende). Po katastrofie w Fukuszimie Merkel przeforsowała decyzję o rezygnacji Niemiec z energii atomowej. Stało się to bez udziału parlamentu, wyłącznie pod wpływem jej emocji. To nie ma nic wspólnego z gospodarką rynkową, to jest niedopuszczalna ingerencja państwa w działalność gospodarczą, a biorąc pod uwagę straty firm energetycznych – równoznaczna z nacjonalizacją. To jest wprowadzenie gospodarki planowej sprzecznej z naszym systemem społeczno-politycznym, to obciążanie podatkami obywateli, którzy ponoszą koszty nieprzemyślanego zwrotu w polityce energetycznej. Merkel stworzyła własny system polegający na manipulowaniu otoczeniem. Niejednokrotnie wywierała presję na elektorów w czasie wyborów trzech prezydentów RFN. To nie ma nic wspólnego z demokracją. Zmusiła różnymi metodami najlepszych niemieckich polityków i ekonomistów, np. Friedricha Merza, byłego szefa frakcji CDU/CSU, do pożegnania się z polityką. CDU odczuwa tę stratę do dzisiaj.
Ale odsądzana przez panią od czci i wiary Angela Merkel zdobyła właśnie mandat na dalsze cztery lata rządów. I to po ośmiu latach sprawowania władzy.
To nie jest zasługa Merkel. To efekt odważnych reform jej poprzednika, kanclerza Gerharda Schrödera. Zapłacił za to utratą władzy. Wszyscy są zgodni, że udział Merkel w gospodarczym sukcesie Niemiec jest znikomy. To populistka, która wsłuchuje się w głosy społeczeństwa i robi tylko to, czego chce jego zdezorientowana większość. W ostatnich wyborach bynajmniej nie zwyciężyła CDU, lecz jednoosobowo Angela Merkel. To ona stała się symbolem partii.