Przed tym posiedzeniem w partii panowały burzliwe nastroje.
Pojawiały się ukryte groźby o odwołaniu Janusza Piechocińskiego z funkcji prezesa. A ostatecznie wszystko rozeszło się po kościach. Tylko duszna atmosfera pozostała.
Trudno powiedzieć, co przeważyło u ludowców – czy niechęć do kolejnej zmiany po niespełna roku, czy mądrość ludowa mówiąca, że nie zmienia się koni podczas przeprawy przez rzekę, a lidera podczas kampanii wyborczej.
Możliwe zresztą, że cała gadanina o odwołaniu prezesa miała na celu wyłącznie wywarcie na niego presji, żeby bardziej liczył się z wewnątrzpartyjną opozycją.
Bo przecież pretensje do niego nie znikły: o to, że poparcie nie wzrosło, jak obiecywał, że PSL nie zdobyło nowych wyborców, że partia mniej się liczy w koalicji niż dawniej, a nowy prezes tak samo jak stary nie ma dość czasu dla działaczy terenowych.