Żebracza strategia Polski

Fundamentalną słabością rekonstrukcji rządu jest brak wizji rozwoju kraju. Jeśli ma się nią stać wydawanie pieniędzy z UE, to czeka nas dryf.

Publikacja: 21.11.2013 19:57

Bartosz Marczuk

Bartosz Marczuk

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała Waldemar Kompała

Zachwyty nad wicepremier Elżbietą Bieńkowską nie powinny zagłuszać fundamentalnych pytań o program partii rządzącej. Liczenie, że problemy rozwiąże brukselska manna z nieba, jest krótkowzroczne i zgubne. Widać w nim rys żebraczego fatalizmu.

Pieniędzy z UE nie będzie tyle, by same decydowały o naszym rozwoju. W latach 2014–2020 mamy otrzymać ok. 400 mld zł. Daje to 57,1 mld zł rocznie. Nasze PKB to 1600 mld, więc kwota z Unii stanowi 3,5 proc. naszego rocznego bogactwa.

Duża część unijnych pieniędzy nie powiększa dobrobytu długofalowo. Prawie 30 proc. to środki dla wsi (głównie dopłaty bezpośrednie) – w dużej mierze pomoc socjalna konserwująca niekorzystną strukturę rolnictwa.

Z pieniędzy na drogi czy infrastrukturę 60 proc. wraca w postaci kontraktów i zamówień na Zachód. Do tego dochodzą pytania, ile z funduszy UE wydaje się w bezsensownych projektach typu siedem szkoleń z obsługi komputera dla bezrobotnego.

Kolejną sprawą jest pułapka łatwych pieniędzy. Przypomnijmy, że choć w NRD Niemcy wpompowali niewyobrażalną kwotę 1,2 bln euro – my dostaniemy od 2007 do 2020 r. ok. 200 mld – wschodnie landy wciąż borykają się z kłopotami. Jeśli uwierzymy, że pieniądze z UE dadzą dobrobyt, nie podejmiemy wysiłku modernizacyjnego i innowacyjnego. Ekonomiści są zaś zgodni, że o sukcesie gospodarczym w długiej perspektywie decydują demografia i innowacje. Innymi słowy – ile osób pracuje i jak efektywnie wykorzystuje się ich wysiłek.

Wybitny ekonomista młodego pokolenia dr Łukasz Hardt zauważa (w kwartalniku „Rzeczy Wspólne"), że „niska jakość rządzenia jest podstawową barierą rozwoju Polski" i że „nie mają racji ci, którzy modernizację utożsamiają z efektywnym wydatkowaniem funduszy UE". Programy z nich finansowane często służą maskowaniu problemów strukturalnych.

Dotychczasowe proste źródła rozwoju – niskie koszty pracy, import know-how, odrabianie zaległości konsumpcyjnych po PRL – są na wyczerpaniu. Co więcej, stoją przed nami gigantyczne wyzwania – starzenie się społeczeństwa, brak innowacyjności, budowa podmiotowej roli w świecie. Nie możemy kontynuować, jak to określa prof. Jerzy Hausner, polityki stawania się „mistrzami dokręcania śrubek".

Premier Tusk musi zdawać sobie z tego sprawę. Powinien zerwać z polityką ciepłej wody w kranie i przedstawić wizję rozwoju. Inaczej jesteśmy skazani na dryf. Ten sam, przed którym przestrzegał premiera i nas wszystkich w raporcie o „Polsce 2030" wizjoner, ale wielki przegrany polskiej polityki Michał Boni.

Zachwyty nad wicepremier Elżbietą Bieńkowską nie powinny zagłuszać fundamentalnych pytań o program partii rządzącej. Liczenie, że problemy rozwiąże brukselska manna z nieba, jest krótkowzroczne i zgubne. Widać w nim rys żebraczego fatalizmu.

Pieniędzy z UE nie będzie tyle, by same decydowały o naszym rozwoju. W latach 2014–2020 mamy otrzymać ok. 400 mld zł. Daje to 57,1 mld zł rocznie. Nasze PKB to 1600 mld, więc kwota z Unii stanowi 3,5 proc. naszego rocznego bogactwa.

Pozostało 80% artykułu
Publicystyka
Marek Migalski: Prawa mężczyzn zaważą na kampanii prezydenckiej?
Publicystyka
Zuzanna Dąbrowska: Szary koń poszukiwany w kampanii prezydenckiej
Publicystyka
Marek Kutarba: Jak Polska chce patrolować Bałtyk bez patrolowców?
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: Rafał Trzaskowski musi przestać być warszawski, żeby wygrać wybory
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Publicystyka
Rusłan Szoszyn: Gruzja w ślepym zaułku. Dlaczego nie mogło być inaczej?
Walka o Klimat
„Rzeczpospolita” nagrodziła zasłużonych dla środowiska