Prawo i Sprawiedliwość jest dzisiaj największym konkurentem PSL na scenie politycznej. Od dawna podbiera mu wyborców. Nic dziwnego, że ludowcy konsekwentnie twierdzili, iż nie widzą w PiS potencjalnego koalicjanta. Tymczasem Marek Sawicki kilka dni temu oznajmił, że PSL nie wyklucza współpracy z partią Jarosława Kaczyńskiego. Wśród ludowców zawrzało. Jan Bury oznajmił, że Sawicki chyba najadł się czegoś niezdrowego podczas świąt, a Stanisław Żelichowski skwitował tę wypowiedź stwierdzeniem, iż Sawicki liczy chyba na stanowisko ministra rolnictwa w rządzie Kaczyńskiego, skoro nie może być ministrem w rządzie Donalda Tuska. W dołach partyjnych jednak odczucia po tej wypowiedzi są zgoła odmienne. Działaczom terenowym nie podoba się zamykanie PSL na PiS, zwłaszcza że po wyborach samorządowych być może trzeba będzie szukać innego niż PO koalicjanta do współrządzenia w regionach. Działacze boją się też, że odcięcie się od PiS skaże ich na bycie przystawką Platformy.

W terenie niezbyt dobrze zostało też odebrane przyjęcie do PSL czwórki dawnych działaczy Ruchu Palikota: Bartłomieja Bodio, Dariusza Dziadzio, Artura Bramory i Haliny Szymiec-Raczyńskiej. W kierownictwie wszyscy są z tego zadowoleni, bo klub liczy teraz 33 osoby, tylko o trzy mniej niż reprezentacja Janusza Palikota, a poza tym dzięki transferowi koalicja zyskała bezpieczną przewagę. – Nowi posłowie sumiennie pracują, mają nowe pomysły. Jesteśmy z tego naprawdę zadowoleni – mówi Krzysztof Kosiński, rzecznik PSL.

Ale działacze terenowi dobrze pamiętają antyklerykalne wypowiedzi nowych posłów jeszcze w czasach, gdy brylowali w ławach Ruchu Palikota. Poseł Bramora raptem pół roku temu zapowiadał, że pomoże każdemu chcącemu wystąpić z Kościoła i opowiadał się za wyprowadzeniem religii ze szkół. Dziadzio nigdy nie krył, że jest za liberalizacją prawa do aborcji, a Bodio – za darmową antykoncepcją i opodatkowaniem Kościoła. Dlatego członkowie PSL chłodno przyjęli fakt, że osoby o takich poglądach znalazły przystań w ich konserwatywnej partii.

W takim chłodnym klimacie trudno będzie Stronnictwu prowadzić skuteczną kampanię do europarlamentu, tym bardziej że ciągle nie wiadomo, kto za nią zapłaci – partia czy sami kandydaci. To też jest powodem kolejnego rozdźwięku między kierownictwem PSL a terenem.  Bo w Stronnictwie mało kto pali się do finansowania kampanii z własnej kieszeni. A słaby wynik w wyborach do PE może oznaczać również porażkę w wyborach samorządowych, które dla ludowców są najważniejsze. Do poprawy klimatu mogą nie wystarczyć nawet miliony złotych zabrane Lasom Państwowym i przeznaczone na drogi lokalne, co PSL niedawno wywalczyło u premiera.