Figurski, ty kuniu

Furmana, który myśli, że jest kuniem spotyka się nadzwyczaj rzadko, a to nie jest dobra podstawa dla sukcesu telewizyjnej audycji.

Publikacja: 12.07.2014 10:02

Anna Kozicka–Kołaczkowska

Anna Kozicka–Kołaczkowska

Foto: archiwum prywatne

„Ja nie rozumiem, że ktoś na bardzo wysokim poziomie intelektualnym idzie do polskiego kościoła" – rzekł w telewizji Michał Witkowski i ja wierzę, że on nie rozumie. Ktoś na wysokim poziomie, cóż dopiero na bardzo wysokim poziomie intelektualnym, czegoś takiego by nie powiedział. Zwłaszcza, gdyby dopiero co łasił się do dziewczyn z Pudelka i przymawiał o następny występ, oferując w zamian ekskluzywne zabawy praktyczne w zaprzyjaźnionym prosektorium. Sekcję zwłok w zamian za wywiad i lans – taki deal.

Prawda jest taka, że Witkowski - Pierwszy Ekscentryk Kraju i Europejczyk całą, że tak powiem, gębą, jest z tej samej bajki, co taki zakurzony eksponat muzealny, jak choćby Kik Kazimierz - klasyczny ekspert nadwiślańskiej telewizorni, karmiony piersią matuszki PZPR od roku 1970. Kik, począwszy od zawodu górnika, poprzez karierę lektora leninowskich farmazonów, doszedł do zaszczytów profesorskich i nie wychodzi dziś z telewizora.

„Media powinni przestać zapraszać go", „Ten pan nie zasługuje na to, żeby go pokazywać w telewizji" – przyłożył ekspertyzą politologiczną świeżo wynikłego problemu honoru ów kilkudziesięcioletni wyrobnik komunizmu. Stawił się w studiu TVP Info już bodaj w niespełna godzinkę po napaści skandalisty Korwina – Mikkego na posła Boniego. Bo Kik ma pokazywać się i filozofować w telewizji, gdyż sobie na to zasłużył.

„Żebyście Korwina nie zapraszali do telewizji" i „Zbydlęceniu trzeba powiedzieć dość!" – wyseplenił do ekspresowo podstawionego sitka, a jakże by nie, obły obcinacz świńskiego łba, do którego TVP Info z mety uciekła się także po wsparcie intelektualne i radę w kwestii honoru Mikkego. Komuż przeszkadza, że do dziś chociażby nie mamy pewności, kto był autorem niezapomnianego, sejmowego żartu pod adresem Prezesa, czyli chamskiego bon motu: „Zadzwoń do brata!". Nie mamy, bo hołocie zabrakło honoru i odwagi, żeby się przyznać.

Zatem, dostaliśmy to w końcu na tacy. Odcięcie od telewizji i mikrofonu jest represją. „Kropka nad i", „Dziś wieczorem" i inne laboratoria nadwiślańskiej myśli politologicznej są handicapem dla naszych zasłużonych. To już wolno mówić o tym głośno?

Jedynie wezwany na pomoc w feralnej godzinie policzka popularny mecenas Schramm nie zaproponował zacieśnienia klanu ekspertów telewizji. On akurat ma chyba ostatnio tego towaru po kokardę. Z wdzięcznością przyjęłam więc zwłaszcza ekspertyzę, że wybryk Mikkego jest kwestią artykułu, bodajże 217 w KK, który przewiduje areszt nawet do roku, oraz że jest to „ciekawa sytuacja w rozumieniu bulwersującym". Wyznam na marginesie, że domyślałam się już wcześniej, iż styl wrażliwej Edzi może być zaraźliwy.

Aż żal przeto, że nie słuchałam serwisów TVP i prawnych porad ekspertów w dniu, w którym czterech faszystów zarzuciło w świetlicy „Krytyki Politycznej" worek na głowę dzielnej nastolatce powalając ją na podłogę, bo mimo wszystko wciąż liczę na jakiś porządny artykuł KK za to przestępstwo. Ja ze swoimi dobrami osobistymi i klaustrofobią umarłabym tam na miejscu. Bez kitu. Nie wspominając o znanych mi sercowcach, czy alergikach. Zuch Marysia Kołakowska przeżyła niczym poseł Boni, ale słyszę, że jej akurat, jako ofierze napadu, grożą poważne represje. Pan Sienkiewicz pewnie jednak wybierze się także po tych faszystowskich bandziorów, bo chwilowo przecież większych zmartwień już nie ma.

Wracając do Witkowskiego, najśmieszniejsze w jego czwartkowym występie telewizyjnym było to, że swoje głupie, obraźliwe słowa o Polskim Kościele wypowiadał do Figurskiego – biegłego głównie w układaniu list popularnych piosenek. W telewizyjnej audycji typu „Kuń, który pyta" insynuacja o głupocie katolików zabrzmiała doprawdy pysznie.

Tytuł roboczy rzeczonej produkcji „Widzi mi się" oraz widnokręgi przedmiotowego kunia skrojone są w niej bowiem dokładnie na miarę widza w typie sobowtóra Ryszarda Ochódzkiego. Jak pamiętamy z filmu, ten poczciwy człeczyna w czapce – uszance trudnił się dystrybucją węgla za pomocą furmanki. Ech, jak pisać to prawdę, i tylko prawdę. Telewizoid pod nie mniej oryginalnym tytułem „Świat się kręci" nie jest jednak klecony pod tych najcięższych idiotów.

Na Witkowskiego – moją ulubioną szafiarkę - trafiłam we czwartek zappując po kanałach. Wprawdzie, dłużąca się ekspozycja jego ostatniej powieści w postaci romantycznych, niefortunnych zalotów do nieznajomego, który okazał się cywilnym pracownikiem policji kryminalnej, znużyła mnie bezpowrotnie dokładnie w momencie doczołgania się do pierwszego trupa, ale za to okładka książki w stylu wampiryczno – cmentarnym, czyli portret autora w super makijażu z czołem obryzganym kropelkami krwi, to projekt niezwykle sugestywny. Straciwszy wyjściowy napęd do lektury musiałam to dzieło ( autor notki w Wikipedii nazywa książki M.W., po prostu, „dziełami" ) ukryć głęboko, w drugim rzędzie książek. Mimo, że autor na tym zdjęciu nie ma jeszcze glonojadzich warg. Natomiast w szafiarstwie Witkowski jest dla mnie absolutną szpicą. Krawcowej mu nie zazdroszczę aż tak, jak posłance Grodzkiej, ale jego performerska fantazja do mody jest nieograniczona, nie ma nic z nudziarskich chwytów Jacykowa, a co się uśmieję, napiszczę, nachacham i ubawię, to moje. Kreacje Witkowskiego mogę podziwiać bez końca. Poza tym, po chrześcijańsku, lubię szczerych ludzi. Nawet gdy twierdzą, że jeśli chodzi o przyjaźń, to jedyna długoterminowa relacja łączy ich z własną kartą płatniczą.

Jednakże fakt, że kuń ma swój kuński spryt i wie, gdzie, dlaczego i komu dają wystąpić w telewizji i kogo fajosko jest zaprosić, nie oznacza, że kuń przestał być kuniem. I że jak kuń wymęczy, dajmy na to, program audiowizualny z Witkowskim ( nie licząc drugiego gostka, ale nie czytałam jego żadnej książki ), w którym mówi łudząco ludzkim głosem, to hipotetycznemu furmanowi wolno tylko miąć w spracowanych dłoniach czapkę – uszankę i czochrać się po oszołomionym, osmolonym czerepie.

Trzeba bowiem mieć łeb kunia, żeby będąc ożywionym nastawiaczem muzycznych kawałków, porywać się na tematy przeznaczone dla ludzi wykształconych, inteligentnych, błyskotliwych, kulturalnych i tolerancyjnych, czyli, by w swojej mizerocie tykać się czegokolwiek, co dotyczy Kościoła Katolickiego.

A zresztą, wszystkiego, co nie jest piosenką, i w ogóle sianem. W każdym razie, by wypytywać o cokolwiek nawet Witkowskiego, który z takim kuniem bawi się jak kocur z myszką, swobodnie, nałogowo zezując po bokach, co na pozór wygląda na problem za dużych o dwa rozmiary soczewek, a jest zwykłą, babską kokieterią. Witkowski wywróci kuniowi nawet prostą koncepcję dyskusji o schroniskach dla gejów, bo jest najlepszą, ale za to dwustuprocentowo egocentryczną szafiarką. Stracone, kuńskie zachody, gdyż dziś prawdziwych furmanów już nie ma.

Jak twierdzą znawcy kuni, kuń myśli ponoć, że furman to jest taki sam kuń, jak on. Furmana, który myśli, że jest kuniem spotyka się jednak nadzwyczaj rzadko, a to nie jest dobra podstawa dla sukcesu telewizyjnej audycji. Zwłaszcza audycji na temat tego, co się kuniowi uwidzi.

Publicystyka
Zuzanna Dąbrowska: Mieszkanie Nawrockiego, czyli zemsta sztabowców
Publicystyka
Marius Dragomir: Wszyscy wrogowie Viktora Orbána
Publicystyka
Kazimierz Groblewski: Sztaby wyborcze przed dylematem, czy już spuszczać bomby na rywali
Publicystyka
Jędrzej Bielecki: Karol Nawrocki w Białym Domu. Niedźwiedzia przysługa Donalda Trumpa
analizy
Likwidacja „Niepodległej” była błędem. W Dzień Flagi improwizujemy
Materiał Promocyjny
Lenovo i Motorola dalej rosną na polskim rynku