Doniesienia z Litwy (o nich za chwilę) wspaniale pasują do anegdoty, którą nagłośnił pewien błyskotliwy litewski publicysta. Otóż za czas jakiś troska Kremla o Rosjan mieszkających poza granicami Rosji obejmie i litewskich Rosjan. Chcąc nie chcąc, zielone ludziki wylądują w Wilnie. I na pomoc litewskiej stolicy jako jedyna ruszy armia polska (inne kraje Zachodu wciąż będą liczyły na rozwiązanie dyplomatyczne). Niestety, polscy żołnierze nie dotrą do Wilna, bo zatrzymają ich litewscy nacjonaliści protestujący na drogach dojazdowych przeciw polskiemu zagrożeniu.
Wracamy do doniesień medialnych. – Nie damy się Polakom – powiedziała prezydent Dalia Grybauskait? na spotkaniu z litewskimi dyplomatami. Nie damy się i, dodała, stosunki między Wilnem a Warszawą pozostaną takie, jakie są. Czyli złe. Choć, jej zdaniem, „w zasadzie dobre, zwłaszcza w dziedzinie obronności".
Druga wieść z Litwy jest nawet gorsza (bo Dalia Grybauskait? już parę razy dawała znać, że się nie da Polakom). Okazało się, że litewski Sejm nie przyjmie ustawy, która zagwarantuje podstawowe prawo mniejszości w cywilizowanym zachodnim kraju – do dwujęzycznych nazw w miejscowościach, w których mniejszość jest liczna.
Co prawda dzisiejsze głosowanie nie było ostateczne, na jesieni ma być jeszcze jedno, ale trudno się spodziewać, by nagle jakimś cudem w litewskim Sejmie znalazła się większość do przegłosowania ustawy korzystnej dla Polaków na Litwie.
Poseł polskiej partii – Akcji Wyborczej Polaków na Litwie (AWPL) – i jeden z wiceprzewodniczących litewskiego Sejmu Jarosław Narkiewicz nazwał decyzję parlamentu dniem żałoby dla mniejszości narodowych. I ma sporo racji.