Anna Kozicka-Kołaczkowska. Pole Judasza, czyli zazdrość o krowę

Z lekkim sercem wybaczam Panu Bogu, że w mojej Ojczyźnie nie panuje wieczne lato, a Bałtyk jest rześki.

Publikacja: 28.08.2014 11:00

Anna Kozicka–Kołaczkowska

Anna Kozicka–Kołaczkowska

Foto: archiwum prywatne

Przeboleję i to, że niektóre narody obdarzone są o wiele większą połacią gór niż my. Są jednak kraje, którym zazdroszczę, a zazdrość boli, gasi duszę. Moja zazdrość jest tym przykrzejsza, że chodzi mi o rzeczy proste, normalne, o które jednak tutaj, pomiędzy Ribbentropem a Mołotowem, najtrudniej.

Największa zazdrość męczy mnie ostatnio o to, że trzeba Polakowi wybrać się w Alpy, by przypomniał sobie, jak wyglądają gospodarskie zwierzęta, zatem by wspomniał, na czym polega dobre życie. W Polsce krajobraz z krową, owcą, baranem, kozą jest już rzadkością. Gdzie indziej telepanie pasterskiego dzwonka jest wciąż codziennością. Dźwięczy ono także w ramach, znanych i u nas aż za dobrze, jakichś unijnych (poza szczwaną Szwajcarią) „kwot", czyli limitów mleka i mięsa wydumanych w celu „organizacji rynku", to znaczy ku jego zniszczeniu.

Intryguje mnie, dlaczego, mimo owych mitycznych kwot, tak dużo krów, baranów, owiec, kóz, osłów widzę w innych krajach, nawet z auta, a w Polsce nie dostrzegam ich prawie wcale?

Moją zazdrość potęgują także spotkania ze swobodnymi, pasącymi się w wysokich górach, zwierzętami. Świnki, myszkujące pod kołami auta na górskim parkingu są naprawdę cudowną, alpejską niespodzianką, super akcentem królewskiej gościny w pasterskiej chacie. Wspaniałych serów, wina i przepysznego risotta, którymi uraczy turystyczną ekspedycję człowiek w zabawnym berecie.

Tam wysoko, pod samym szczytem, niemal w niebie, często spotkasz stado krów odbite na ekranie zielonego stoku, w oślepiającym blasku korony gór i wiecznego lodu. Wzruszenie czysto estetyczne. Skąd tak blisko do wiersza amerykańskiego poety:

„Wierzę, iż źdźbło trawy nie mniej znaczy, niż rzemiosło gwiazd (...) A krowa żująca z pochylonym łbem przewyższa każdy pomnik (...)"

(Walt Whitman, Źdźbła trawy)

Przyznam, że dopiero niedawno dowiedziałam się, iż współczesna, przemysłowa hodowla krów polega na całodobowym trzymaniu ogromnej liczby zwierząt w zamkniętym pomieszczeniu. Nieruchomo, przez całe, krowie życie. Jak żyć, jak jeść z taką wiedzą? Miałam okazję wejść do miejsca takiej kaźni. Nie odważyłam się.

Spotkanie ze szczęśliwą, alpejską krową może więc uskrzydlać, ale krowa ta nie jest obywatelką rajskiej krainy ułudy. Jako uosobienie najczystszej poezji jest tyleż z bajki, co z krwi i kości.

Alpejska krowa jest dawczynią najlepszego jedzenia. To dzięki niej żyją jeszcze na świecie ludzie, którzy wiedzą, jak smakuje ser z sera i mięso z mięsa oraz przeczystego powietrza, nieskażonych traw, ziół i wód. W krajach swojego bytowania obok szalbierczych konglomeratów przemysłu mięsno-chemicznego znalazła ona także równorzędne prawo obywatelstwa nawet w hipermarketach, nie tylko w najbardziej luksusowych sklepach i na regionalnych targach.

Jak tu nie zazdrościć gospodarzy takich państw, gdy w unikalnej krainie żubra, w krainie zdrady chłopstwa i usilnej pracy nad degeneracją odwiecznego jego powołania tak dobrze być nie może. Nawet żubrówkę, razem ze słynną marką i rdzennie polskim wizerunkiem, przehandlowano tu ruskim. Jak panatadeuszową Soplicę, łódkę Bols i inne marki. By nas w pakiecie wdeptać w ziemię, do wtóru z jeszcze nie przebrzmiałym echem ruskich kalumnii medialnych drwin z polskiej wódki.

Miejscowi judasze nie życzą sobie polskiego cydru, ani narodowej śliwowicy, mimo że do łąckiej żadna grappa świata się nie umywa. Koncesja na regionalną produkcję wina, w które możesz zaopatrzyć się na każdej, południowej i zachodniej prowincji Europy, nie wyłączając Czech i Słowacji, jest tu aktem jednostkowego cudu. Rejestrowanie oscypka było narodową epopeją.

Polskie wsie zamieniają się w podmiejskie, w pełne iglaków zamiast ogrodów wyraje i w zastraszającym tempie umiera na nich duch gospodarności. Jak to w łagrze postkomuny, wieś nie zje kolacji, jeżeli do sklepu nie dowiozą chleba. We Francji nawet z obśmianych u nas, tylko poniekąd słusznie, wzgardzonych tu mirabelek, robi się w gospodarstwach regionalne, sprzedawane w sklepach, przetwory.

Żebracze, unijne pieniądze za poręką judaszy, kasa za nic nierobienie jest końcowym, tym razem zwycięskim, aktem walki z polskim kułakiem. Judasz – organizator tego procederu - swoje łatwe pieniądze przerabia na sztabki złota. Wieśniak przerobiony na rentiera, dla którego ziemia i jej dary są jedynie towarem, tym łatwiejszy jest w efekcie do kupienia. A bez ziemi nie ma królestwa. Znika kraj.

Na portalu Ogólnopolskiej Giełdy Kwot Mlecznych przeglądam "Scenariusze dla końca kwot mlecznych", których podstawą jest zniesienie kwot, czyli limitów do marca 2015. Wieści zdumiewające, bo za przekroczenie kwoty mlecznej w ostatnim sezonie znowu obliczono Polsce absurdalnie wysoką karę. Tekst o scenariuszach pochodzi jednak z roku 2008 – zagadka optymizmu szybko się wyjaśnia. Wiosnę 2015 mamy za pasem, a z wolnością hodowców krów jest po staremu.

Obecnie wysferzony, chłopski Judasz zapewnia rolników, że trzeba niszczyć płody ziemi i ciężkiej krwawicy, bo nie sposób „destabilizować rinku". Akcent i melodia jego mowy pogłębiają świadectwo tej zdrady nie tylko narodu, ale i jego wiejskich przodków. Jak to jest więc, że chłopom włoskim, francuskim, nie wspominając o szwajcarskich, pozaunijnych farciarzach, wolno i opłaca się sprzedawać prywatnie i w sieciach handlowych własne, regionalne produkty?

Dlaczego tutaj milczy się o dziesiątkach tysięcy byłych, kwitnących, eksportowych, państwowych zakładów przetwórstwa zbytych obcym „inwestorom", którzy od razu je zlikwidowali. Dlaczego chłopscy politykierzy zamiast organizować niezawodne rynki zbytu, forsować ludzkie prawo, pomagać w sfinansowaniu przechowalni, suszarni, zamrażalni, chłodni i przetwórni, głównie dbają o wcielanie eurokołchozowych dyrektyw, które demoralizują, odbierają godność i sens szlachetnej pracy na roli? U dobrego gospodarza nie ma bowiem „klęsk" urodzaju. Wymuszone siłą opinii publicznej, przedwyborcze zezwolenie na darowiznę potrzebującym nie wyretuszuje fatalnego wizerunku zarządców polskiego rolnictwa.

„Do kraju tego, gdzie kruszynę chleba Podnoszą z ziemi przez uszanowanie Dla darów Nieba... Tęskno mi panie..."

– pisał Cyprian Kamil Norwid. Rzecz to tragicznie nieaktualna, gdyż dziś, wyłącznie w imię sztabek złota, wciska się chłopu nawet produkcję biopaliw ze zboża. Z chleba, który zawsze był tutaj święty.

A czasem trudno zapomnieć nawet minę tego dziadunia, który przydreptał do warzywniaka sprawdzić, czy papryka przypadkiem nie staniała. Mała to wówczas pociecha, że Judasz porzucił w końcu swoje srebrniki na jakimś polu.

Przeboleję i to, że niektóre narody obdarzone są o wiele większą połacią gór niż my. Są jednak kraje, którym zazdroszczę, a zazdrość boli, gasi duszę. Moja zazdrość jest tym przykrzejsza, że chodzi mi o rzeczy proste, normalne, o które jednak tutaj, pomiędzy Ribbentropem a Mołotowem, najtrudniej.

Największa zazdrość męczy mnie ostatnio o to, że trzeba Polakowi wybrać się w Alpy, by przypomniał sobie, jak wyglądają gospodarskie zwierzęta, zatem by wspomniał, na czym polega dobre życie. W Polsce krajobraz z krową, owcą, baranem, kozą jest już rzadkością. Gdzie indziej telepanie pasterskiego dzwonka jest wciąż codziennością. Dźwięczy ono także w ramach, znanych i u nas aż za dobrze, jakichś unijnych (poza szczwaną Szwajcarią) „kwot", czyli limitów mleka i mięsa wydumanych w celu „organizacji rynku", to znaczy ku jego zniszczeniu.

Pozostało 87% artykułu
Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości