Któż w ogóle by o czymś takim marzył jeszcze niedawno, kiedy nieroztropny reporter dybał na najlepszego piłkarza wśród premierów kimającego na jakimś fotelu, podczas gdy nadęte, brukselskie ważniaki żarły się przy stole o byle co. Załatwić sobie dwa i pół roku dobrze płatnej laby ku powszechnej euforii ogółu, to koncyliacyjne mistrzostwo świata. Niespełna dekadę temu dwa lata, i to bezpłatnych, wakacji przekraczały wyobraźnię fanów klasyka fantastyki Juliusza Verne.
Cieszą się wszyscy. Na zamknięcie okienka z sympatycznym misiem ze słowami: „A teraz, drogie dzieci, pocałujcie mnie w d…"¹ strzelają korki od szampana nie tylko w rezydencjach elegantów tonących na Titanicu sondaży, ale także w siermiężnych kanciapach niewysportowanych wrogów. Pax, pax, pax vobiscum! - spływa czarodziejskie zaklęcie na trudną ojczyznę ciągnącego resztą tchu orła.
Znienacka, narodowa duma - specjalność z gruntu folklorystyczna - pieje wniebogłosy, niczym, nie mniej obciachowy dotąd dla chłopskiego wnuka, barwny kogut z łowickiej wycinanki. Jakie to słodkie, kiedy nieszczęśliwie dotąd pokarane polskością lemingi nadymają się lżejszym od powietrza hajem szaleńczego patriotyzmu i wirują w podniebnym przestworzu. Na skrzydłach z ulubionych gazet żeglują tam wraz ze swoimi ukochanymi telewizorami w objęciach.
Nadejszła zatem wiekopomna chwila efektów apeli o narodową dumę do tłuszczy bez tożsamości. Niedawnym krytykantom zrywów w imię Boga, Honoru i Ojczyzny dziś omal nie przychodzi rozpuknąć się od wartości. Kibolska praca u podstaw na ugorze pojęć patriotyzmu wydała swoje owoce. Nie na darmo poszła policyjna służba, medialne wciry, fioletowe siniaki i imponujące, historyczne oprawy przemycane na piłkarskie stadiony. Przy okazji wyszło na jaw, że JPII był również wielki, a najnowsza, narodowa fantazja leminga na ten temat powalić może wytrzymałego miłośnika etosu Łupaszki.
A propos…miałybyż plotki o rychłym wakacie na Stolicy Piotrowej okazać się jawą? Wprawdzie, pisanie długich encyklik, to nie urlop na Bali, ale przyznam ( tym razem ) szczerze, że sama, rzeczywiście, tysiąc razy bardziej wolałabym zastąpić na stanowisku Franciszka, niż…eee… van Rompuya. Choć za pozwoleniem, Franciszek stworzył tyleż samo razy ( tzn. tysiąc ) mniej poważnych dzieł dla potomności, niż nasz JPII, ale, jak wiadomo, nawet bibliotecznemu molowi Ratzingerowi w części nie udała się taka sztuka. Mimo to, po dwóch rundach wakacji w Radzie Europejskiej nazwisko van Rompuya kojarzy na świecie może promil ziemskiego zaludnienia, a imię Franciszka jednak już dziś znaczy dużo więcej, niż marka Bee Geesów.