Duma na dłuższej nodze - felieton Anny Kozickiej-Kołaczkowskiej

Duma rozpiera obywateli. Ewakuacja lokalsa na europejski zmywak jest w korytarzu swobodnego przepływu zielonych ludzików coraz częściej pożądaną drogą ratunku. Swój chłopak z Wolnego Miasta Gdańska prezydentem więc Frau Anieli! A to by się dziadek ucieszył.

Publikacja: 02.09.2014 10:55

Anna Kozicka-Kołaczkowska

Anna Kozicka-Kołaczkowska

Foto: archiwum prywatne

Któż w ogóle by o czymś takim marzył jeszcze niedawno, kiedy nieroztropny reporter dybał na najlepszego piłkarza wśród premierów kimającego na jakimś fotelu, podczas gdy nadęte, brukselskie ważniaki żarły się przy stole o byle co. Załatwić sobie dwa i pół roku dobrze płatnej laby ku powszechnej euforii ogółu, to koncyliacyjne mistrzostwo świata. Niespełna dekadę temu dwa lata, i to bezpłatnych, wakacji przekraczały wyobraźnię fanów klasyka fantastyki Juliusza Verne.

Cieszą się wszyscy. Na zamknięcie okienka z sympatycznym misiem ze słowami: „A teraz, drogie dzieci, pocałujcie mnie w d…"¹ strzelają korki od szampana nie tylko w rezydencjach elegantów tonących na Titanicu sondaży, ale także w siermiężnych kanciapach niewysportowanych wrogów. Pax, pax, pax vobiscum! - spływa czarodziejskie zaklęcie na trudną ojczyznę ciągnącego resztą tchu orła.

Znienacka, narodowa duma - specjalność z gruntu folklorystyczna - pieje wniebogłosy, niczym, nie mniej obciachowy dotąd dla chłopskiego wnuka, barwny kogut z łowickiej wycinanki. Jakie to słodkie, kiedy nieszczęśliwie dotąd pokarane polskością lemingi nadymają się lżejszym od powietrza hajem szaleńczego patriotyzmu i wirują w podniebnym przestworzu. Na skrzydłach z ulubionych gazet żeglują tam wraz ze swoimi ukochanymi telewizorami w objęciach.

Nadejszła zatem wiekopomna chwila efektów apeli o narodową dumę do tłuszczy bez tożsamości. Niedawnym krytykantom zrywów w imię Boga, Honoru i Ojczyzny dziś omal nie przychodzi rozpuknąć się od wartości. Kibolska praca u podstaw na ugorze pojęć patriotyzmu wydała swoje owoce. Nie na darmo poszła policyjna służba, medialne wciry, fioletowe siniaki i imponujące, historyczne oprawy przemycane na piłkarskie stadiony. Przy okazji wyszło na jaw, że JPII był również wielki, a najnowsza, narodowa fantazja leminga na ten temat powalić może wytrzymałego miłośnika etosu Łupaszki.

A propos…miałybyż plotki o rychłym wakacie na Stolicy Piotrowej okazać się jawą? Wprawdzie, pisanie długich encyklik, to nie urlop na Bali, ale przyznam ( tym razem ) szczerze, że sama, rzeczywiście, tysiąc razy bardziej wolałabym zastąpić na stanowisku Franciszka, niż…eee… van Rompuya. Choć za pozwoleniem, Franciszek stworzył tyleż samo razy ( tzn. tysiąc ) mniej poważnych dzieł dla potomności, niż nasz JPII, ale, jak wiadomo, nawet bibliotecznemu molowi Ratzingerowi w części nie udała się taka sztuka. Mimo to, po dwóch rundach wakacji w Radzie Europejskiej nazwisko van Rompuya kojarzy na świecie może promil ziemskiego zaludnienia, a imię Franciszka jednak już dziś znaczy dużo więcej, niż marka Bee Geesów.

¹ d... – patrz - fraza „chdikk" z nielegalnego nagrania sfer najwyższych

Niespodziewani nuworysze patriotyzmu od lat lekceważą napomnienia mojego, ulubionego poety. Na przykład, takie:

„Polsko! lecz ciebie błyskotkami łudzą!

Pawiem narodów byłaś i papugą;

A teraz jesteś służebnicą cudzą —

Choć wiem, że słowa te nie zadrżą długo

W sercu — gdzie nie trwa myśl nawet godziny”.

( Juliusz Słowacki, „Grób Agamemnona” )

W imię miłości do Słowackiego łatwo zniosę nawet drwiny z cynicznego nabijania „wierszówki” drogą poetyckich cytatów, ale dziś i ja, popadłszy w równie nagłe a niespodziewane, patriotyczne przymierze z lemingiem, widzę honorowe wyjście z sytuacji, gdy Polska w Europie właśnie zaczęła znaczyć tak wiele, jak zapewnia nas …eee…van Rompuy.

Otóż myślę, że nawet zakompleksiony głupek, który w czeskiej Pradze zamawia piwo i knedliki po angielsku rozumie, iż w zaistniałej sytuacji ryzykuje zsinienie kciuków, ponieważ wypolerowanie angielszczyzny w trzy miesiące udaje się w realu tylko blondynkom i jest nieco bardziej absorbujące od polerowania obuwia. Obywatelu, weźmy więc tę przeszkodę po sarmacku! Lemingu dumny z Ojczyzny, przygarniam cię do serca.

Trzeba nam najpierw zabić ćwieka Francuzom jednym, podstawowym pytaniem, czy jeżeli przybędziemy do kraju Frau Anieli upomnieć się o mniejszość narodową braci Słowian Łużyckich z okolic Budziszyna, to czy możemy liczyć na udostępnienie nam tego towaru, który dostarczają oni do sklepów dla zielonych ludzików na Wschodzie. W ciągu trzech miechów, nawet na wczasach, da się przecież takie pytanie wykuć po chińsku, nie tylko w języku Szekspira. W razie językowej załamki w decydującej chwili, można wesprzeć się tłumaczem. Szczególne krycie się z naszym towarem jest bez sensu, bo procedury karnego wyrzucania z Unii za rozbijactwo, nielojalność i niezdolność do europejskiego z nami konsensusu, jak się przekonujemy na francusko - niemieckim przykładzie, i tak nie ma.

Za czym szybko trzeba byłoby przejść do meritum. Na starterek dla Frau Anieli najlepiej obcykać pytanko, czy jest prawdą, że traktat zawarty pomiędzy socjalistycznymi towarzyszami Ribbentropem a Mołotowem nie został jeszcze anulowany, bo to dla Polaków sprawa życia i śmierci. Kwestia językowa będzie tym razem dziecinnie prosta. Główne pytania w Unii, jak to w Unii, zadaje się po niemiecku, a w przypadku prezydenckiej pracy nad kompromisem stanowiska Polski ze stanowiskiem Unii, gdy nogę angielską ma się krótszą od nogi niemieckiej, nie powinno to być trudne.

Jeśliby Frau Kanzlerin kręciła ze swoją zwykłą, enerdowską, efdejotowską rutyną, należy z miną równie bezczelną rzucić pytanko numer dwa, co ona na to, gdyby na zielono przebrała się milionowa diaspora Polaków w prasłowiańskim Berlinie, Dreźnie i okolicach, albo gdyby ta nasza mniejszość zmontowała przymierze z Turkami, z którymi wszakże od czasów wiktorii wiedeńskiej wiąże nas niekłamana przyjaźń. Przy okazji, nie od rzeczy byłoby napomknąć o eksterminacji Drzewian Połabskich z ziem okolic dzisiejszego Hanoweru. Kwestie te wypowiedziane dobitnie, z dezynwolturą, po efdejotowsku, pomogłyby spuścić powietrze z pruskiego balonu unoszącego się nad Ukrainą, a także usunąć złowróżbny cień niemiecko - ruskich dronów nad naszą dumną Ojczyzną. Nad Śląskiem i Pomorzem. Szczecinem i Wolnym Miastem Gdańskiem. Białymstokiem i Przemyślem. Nad lemingiem i kibolem.

Zadanie takich pytań w rodzinnym języku carycy Katarzyny II wydaje się ozdrowieńczym, strategicznym zastosowaniem popularnej, ponoć niezwykle skutecznej w kręgach politycznych, intelektualnej lewatywy. Po czym reszta na bank sama się ułoży bez zbytniego gadania. Gdy ma się jedną nogę dłuższą, scenariusz to całkiem dumny.

Któż w ogóle by o czymś takim marzył jeszcze niedawno, kiedy nieroztropny reporter dybał na najlepszego piłkarza wśród premierów kimającego na jakimś fotelu, podczas gdy nadęte, brukselskie ważniaki żarły się przy stole o byle co. Załatwić sobie dwa i pół roku dobrze płatnej laby ku powszechnej euforii ogółu, to koncyliacyjne mistrzostwo świata. Niespełna dekadę temu dwa lata, i to bezpłatnych, wakacji przekraczały wyobraźnię fanów klasyka fantastyki Juliusza Verne.

Pozostało 92% artykułu
Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości