Jerzy Haszczyński komentuje przyznanie pokojowej nagrody Nobla Malali Yousafzai i Kailashowi Satyarthiemu

Krótko mówiąc: tegoroczną pokojową Nagrodę Nobla przyjmuję z ulgą.

Aktualizacja: 10.10.2014 14:52 Publikacja: 10.10.2014 14:48

Jerzy Haszczyński

Jerzy Haszczyński

Foto: Fotorzepa/Waldemar Kompała

Tym razem Komitet Noblowski zachował się comme il faut. Nie szokuje, nie wzbudza kontrowersji i - raczej - nie stawia na ludzi, którzy mogą się w przyszłości okazać dalecy od idei przyświecającej temu wyróżnieniu. W dzisiejszych czasach, gdy pożądane są proste przekazy multiplikowane w galopującym tempie przez nowe media, urosło ono do rangi koronacji autorytetu moralnego - drogowskazu dla świata.

W takiej roli nie sprawdza się ani rozpoczynający urzędowanie prezydent najważniejszego mocarstwa i z konieczności żandarma globu (co widać po nagrodzonym w 2009 roku Baracku Obamie), ani wielogłowe instytucje takie jak Unia Europejska czy organizacja ds. zakazu broni chemicznej.

Korona w tym roku spocznie na głowach młodziutkiej Malali Jusafzai (lub z angielska - Yousafzai) i znacznie starszego Kailasha Satyarthiego. Oboje walczą z prześladowaniami dzieci i młodzieży i na rzecz oświaty dla wszystkich dzieci - to powiedział sam Komitet Noblowski.

Za tymi słowami kryje się coś więcej: Malala jest symbolem walki na najważniejszym obecnie i bardzo krwawym froncie - wojny cywilizacyjnej, religijnej czy pseudoreligijnej, toczącej się przede wszystkim w świecie muzułmańskim.

Wojny, którą prowadzą fundamentaliści islamscy. Dla nich miejsce kobiet, także nastoletnich, jest za murem i za tkaniną ukrywającą przed obcymi kobiece kształty, włosy i twarz, a edukacja dziewczynek nie ma sensu. Ona sama stawiła czoło fundamentistom z Azji Południowej - talibom, o których ostatnio jest ciszej. Ale ich pobratymcy, tyle że jeszcze bardziej okrutni i na dodatek zainteresowani rozgłosem, próbują wprowadzać w życie szaloną wizję islamu w Syrii i Iraku.

Reklama
Reklama

Ta nagroda jest wyjątkowo na czasie, jest wyrazem sprzeciwu wobec odnoszącego teraz sukcesy samozwańczego Państwa Islamskiego, w którym nie ma miejsca dla wartości reprezentowanych przez Malalę Jusafzai. Ten pokojowy Nobel czyni globalnym autorytetem muzułmańską dziewczynę, otwartą na świat, ciekawą go i odważną.

Nie rozpisuję się o symbolice wyróżnienia dla współlaureata Kailasha Satyarthiego, bo przyznam się: nic o nim do dzisiaj do 11.00 nie wiedziałem. Nie tylko ja, w Wikipedii w tym momencie miał tylko notki po angielsku i po niderlandzku. Teraz są już w kilkudziesięciu językach i się co chwilę wydłużają.

To nic złego, że nagradza się kogoś mniej znanego. Na dodatek tegoroczny laureat prowadzi jak najbardziej szczytną działalność: próbuje chronić dzieci przed zmuszaniem ich do pracy. Mam jednak wrażenie, że przekaz do świata byłby prostszy, gdyby nagodzona została sama Malala. I to jedyny zarzut do tego werdyktu.

Tym razem Komitet Noblowski zachował się comme il faut. Nie szokuje, nie wzbudza kontrowersji i - raczej - nie stawia na ludzi, którzy mogą się w przyszłości okazać dalecy od idei przyświecającej temu wyróżnieniu. W dzisiejszych czasach, gdy pożądane są proste przekazy multiplikowane w galopującym tempie przez nowe media, urosło ono do rangi koronacji autorytetu moralnego - drogowskazu dla świata.

W takiej roli nie sprawdza się ani rozpoczynający urzędowanie prezydent najważniejszego mocarstwa i z konieczności żandarma globu (co widać po nagrodzonym w 2009 roku Baracku Obamie), ani wielogłowe instytucje takie jak Unia Europejska czy organizacja ds. zakazu broni chemicznej.

Reklama
Publicystyka
Marek Kutarba: Czy Polska naprawdę powinna bać się bardziej sojuszniczych Niemiec niż wrogiej jej Rosji?
Publicystyka
Adam Bielan i Michał Kamiński podłożyli ogień pod koalicję. Donald Tusk ma problem
Publicystyka
Marek Migalski: Dekonstrukcja rządu
Publicystyka
Estera Flieger: Donald Tusk uwierzył, że może już tylko przegrać
Publicystyka
Dariusz Lasocki: 10 powodów, dla których wstyd mi za te wybory
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama