Część wyborców może się czuć oszukana - rozmowa z Przemysławem Śleszyńskim

Po wyborach samorządowych w roku 2010 okazało się, że w województwie mazowieckim rozkład głosów nieważnych wiąże się mniej więcej z granicami tego województwa. Sprawa pozostaje niewyjaśniona – mówi Agnieszce Kalinowskiej geograf.

Aktualizacja: 24.11.2014 23:01 Publikacja: 23.11.2014 21:05

Wybory samorządowe 2014

Wybory samorządowe 2014

Foto: Fotorzepa/Roman Bosiacki

Rz: Po poprzednich wyborach samorządowych przeprowadził pan badania, których wyniki pokazały rozkład głosów nieważnych w poszczególnych województwach. Najbardziej zastanawiające jest to, że tereny, na których oddano takie głosy z powodu postawienia więcej niż jednego znaku „X", pokrywają się z granicami okręgów wyborczych czy województw.

Przemysław Śleszyński:
Na początek potrzebne jest wyjaśnienie, że jeśli zjawisko jest statystycznie przypadkowe, to jego rozkład w przestrzeni na ogół także jest przypadkowy, a w efekcie na mapie mamy do czynienia z mozaiką różnych wartości tego zjawiska. Jednocześnie istnieją zdarzenia społeczne, ekonomiczne itd. mające wyraźne uwarunkowania związane z charakterem przestrzeni geograficznej. Na przykład frekwencja wyborcza i rozkłady poparcia w Polsce są silnie uwarunkowane historycznie i kulturowo, co przekłada się na zróżnicowania regionalne, zresztą bardzo trwałe. Tymczasem w przypadku wcześniejszych wyborów samorządowych okazało się, że rozkład głosów nieważnych w ogóle, a w szczególności z powodu większej liczby krzyżyków, wiąże się mniej więcej z granicami województwa mazowieckiego, które istnieje zaledwie kilkanaście lat. Oznacza to, że jakaś przyczyna tych dodatkowych krzyżyków tkwi w jego specyfice, ale nie historycznej, tylko bardzo współczesnej.

Jakie to mogą być przyczyny?


Trudno tu o jednoznaczną odpowiedź. Moje kompetencje dotyczą przede wszystkim geografii i analizy zróżnicowania przestrzennego, a nie sposobu organizacji wyborów, stosowanych procedur i technik głosowania oraz liczenia głosów czy wreszcie zachowań psychospołecznych lub możliwości manipulacji. Najpopularniejszą tezą jest to, że wybory zostały sfałszowane w poszczególnych komisjach poprzez dostawienie dodatkowych krzyżyków. Trudno to jednak sobie wyobrazić, żeby w mniej więcej 7 tysiącach komisji, bo tyle ich zdaje się jest w województwie mazowieckim, robiono to powszechnie w każdej gminie i nie dałoby się tego wykryć choćby w jednym przypadku, zwłaszcza że główne siły polityczne miały swoich przedstawicieli w lokalach podczas liczenia głosów. Wydaje się, że jest to praktycznie niemożliwe, choć teoretycznie tego nie można wykluczyć.

Sytuacja na Mazowszu sprzed czterech lat, w sensie skutków, teraz się powtórzyła. Ona jakby się rozlała na cały kraj

A jakie są inne, mniej popularne wyjaśnienia?

Spotykałem się z różnymi próbami znalezienia odpowiedzi, zakładającymi albo czynniki naturalne, albo intencjonalne. Po pierwsze, że przyczyną dużej liczby głosów nieważnych może być to, że karty do głosowania w województwie mazowieckim wyglądały inaczej niż w pozostałych regionach i że głosy nieważne wynikały z niewiedzy lub niechęci wyborców. Ale przeczyć temu może mała liczba takich głosów np. w gminach podwarszawskich, podobnie zresztą jak istnienie tzw. książeczek w wielu wcześniejszych wyborach. Po drugie, argumentuje się, że na Mazowszu ludzie z jakichś względów zachowują się inaczej niż w innych województwach i jest tu inny profil wyborcy, spowodowany aktualnym podziałem terytorialnym. Na przykład z powodu peryferyjności obszarów przy granicy województwa, odległości od jego stolicy i niskiego wykształcenia. Ale przecież są też inne regiony peryferyjne w kraju, nawet bardziej upośledzone pod względem rozwoju i oddalone komunikacyjnie, gdzie akurat głosów nieważnych był znikomy odsetek, co widać na mapach. Po trzecie, w grę wchodzi taka możliwość, że poszczególne komisje różnie interpretowały to, co jest głosem nieważnym. Różne też były instrukcje dla tych komisji lub jakieś szkolenia w tym zakresie. Po czwarte, duża liczba głosów nieważnych może być związana z jakimiś błędami informatycznymi. Wtedy musielibyśmy zakładać, że to, co zgromadzono w elektronicznych bazach danych w komisjach wyższego szczebla, różniło się od ustaleń lokalnych.

Ale po tym, co się ostatnio dzieje w PKW i jak obnażony został fatalny stan oprogramowania, możemy w sumie spodziewać się wszystkiego.

Rzeczywiście, przy tym stanie tworzenia zaplecza informatycznego można nawet sobie wyobrazić, że jakiś algorytm nieprawidłowo zliczał głosy. To wszystko są oczywiście luźne przypuszczenia, ale mają one związek z aktualną sytuacją. W chwili obecnej nie ma bowiem innego wyjścia, niż to wszystko zbadać, wyjaśnić. W ostatnim tygodniu media prezentowały tyle zaskakujących czy bulwersujących faktów, że ludzie mają prawo być zdezorientowani czy zaniepokojeni. Część z nich może się czuć wręcz oszukana, zwłaszcza jeśli oddali głos i z jakichś powodów został on uznany za nieważny. Nie można jednak w tej kwestii pozostać w sferze przypuszczeń, bo w przeciwnym razie wynik wyborów sprzed tygodnia w przyszłości z całą pewnością będzie kwestionowany. Między innymi przez te nieważne głosy, których, jak się okazuje, było znacznie więcej niż w poprzednich wyborach.

Jak zatem odzyskać zaufanie społeczne?

Wątpliwości, o których tu rozmawiamy, dotyczą problemów, które trzeba byłoby zbadać metodami naukowymi, zweryfikować różne hipotezy we właściwy im sposób, a następnie wyjaśnić wyniki ludziom. To zadanie dla politologów, matematyków, socjologów, informatyków. Jeśli chodzi o geografów, to może należałoby zbadać przestrzenny rozkład głosów nieważnych w ostatnich wyborach na poziomie np. gmin lub obwodów wyborczych. Gdyby się okazało, że tam, gdzie karty są inne, jest inny procent głosów nieważnych, to mogłoby znaczyć, że ludzie się mylili w zależności od wyglądu tych kart, i to byłoby zrozumiałe. Ale jeśli karty byłyby takie same i w jednym miejscu ludzie myliliby się mniej, a w innych więcej, to przyczyna mogłaby być inna. Z naukowego punktu widzenia nie można z góry wykluczać żadnego ze scenariuszy. Warto zwrócić uwagę, że sytuacja na Mazowszu sprzed czterech lat w sensie skutków powtórzyła się – ona jakby się rozlała na cały kraj. Dlatego dobrze byłoby zbadać, jakie mogą być wspólne uwarunkowania i okoliczności tego stanu rzeczy, bo wyjaśnienie może być to samo.

Jakie były reakcje po wynikach badań z roku 2010, w których przedstawił pan zastanawiającą ilość głosów nieważnych na Mazowszu?

Opinie mediów szły w jednym kierunku, najczęściej podejrzewano fałszerstwo wyborcze. Spośród ludzi nauki najwięcej wysiłku w wyjaśnienie „fenomenu Mazowsza" włożył dr Jarosław Flis z UJ. Między innymi sformułował on i starał się udowodnić empirycznie tezę wpływu tzw. dystansu politycznego – chodzi w niej o to, że brak zainteresowania polityką wpływa na sposób głosowania. Wyjaśnia to część korelacji przestrzennej, ale nie tłumaczy np. zjawiska pokrywania się granic niektórych województw z wyższymi odsetkami głosów nieważnych w wyborach roku 2006 czy jeszcze 2002. Ponadto tematykę tę, z pozycji statystycznych, podejmowali profesorowie Kazimierz Rzążewski, Wojciech Słomczyński i Karol Życzkowski, autorzy poczytnej książki „Każdy głos się liczy". Wiem też o próbach przygotowania prac magisterskich czy doktorskich na ten temat, ale nie wiem, jak się one skończyły. Generalnie jednak zainteresowanie środowiska naukowego było słabe.

Z tego, co obserwujemy po ostatnich wyborach, wynika, że wniosków z pańskich badań raczej nie wyciągnięto...

Do tego potrzebna jest głęboka ekspercka dyskusja pozbawiona zarówno uprzedzeń, jak i zbyt pochopnych sądów, czego wśród polityków – po różnych zresztą stronach sporu – nie brakuje. Natomiast bez profesjonalnej i rzeczowej analizy nie można skwitować ostatnich wydarzeń jednym zdaniem, że nic się nie stało, albo że z pewnością sfałszowano wybory. W chwili obecnej podstawowy problem jest taki, że wzajemne podejrzenia i oskarżenia zaszły już tak bardzo daleko, że te wybory będą podważane dopóty, dopóki różnych pojawiających się zarzutów i niejasności nie wyjaśni się w kompetentny i niebudzący wątpliwości sposób. Ale nie przez samych polityków, nawet mających najlepsze intencje, lecz będących stronami sporu, tylko przez profesjonalne stowarzyszenia zawodowe, niezależne ośrodki naukowe czy organizacje pozarządowe. I nie na poziomie hipotez, choćby najbardziej logicznych, tylko ich rzeczowego udowodnienia, czegoś, co pozwoli przekonać zdezorientowane i wkrótce podzielone w tej materii społeczeństwo. Akceptacji i zaufania społecznego nie da się bowiem zadekretować ani narzucić.

Co jest o tyle ważne, że w przyszłym roku czekają nas wybory parlamentarne?

Jeśli do tego czasu nie uporamy się z przekonującym wyjaśnieniem, to będziemy w stanie permanentnego sporu, oskarżania się nawzajem i wyniszczającego podziału społeczno-politycznego. Jeśli też w końcu nie usiądziemy do stołu, żeby wyciągnąć wnioski na przyszłość i zbudować bardziej solidny i wiarygodny system wyborczy, to naprawdę skończy się to źle. Powtórzę truizm, że w demokracji nie ma nic ważniejszego niż wybory.

Dr hab. Przemysław Śleszyński jest geografem, profesorem w Instytucie Geografii i Przestrzennego Zagospodarowania PAN

Publicystyka
Zuzanna Dąbrowska: Mieszkanie Nawrockiego, czyli zemsta sztabowców
Publicystyka
Marius Dragomir: Wszyscy wrogowie Viktora Orbána
Publicystyka
Kazimierz Groblewski: Sztaby wyborcze przed dylematem, czy już spuszczać bomby na rywali
Publicystyka
Jędrzej Bielecki: Karol Nawrocki w Białym Domu. Niedźwiedzia przysługa Donalda Trumpa
analizy
Likwidacja „Niepodległej” była błędem. W Dzień Flagi improwizujemy
Materiał Promocyjny
Lenovo i Motorola dalej rosną na polskim rynku