Polityka zagraniczna dawno przestała być zajęciem znawców etykiety i lwów salonowych, to coś innego niż po prostu dyplomacja. Aktywność państwa w takich dziedzinach, jak kultura, gospodarka, a szczególnie tak modna w dzisiejszych czasach soft power, wymaga koordynacji kilku ministrów i instytucji. Także polityka w ramach Unii Europejskiej wymaga porządnej koordynacji przez premiera.
Trzeba do tego dodać jeszcze oczywisty fakt, że nie ma dobrej dyplomacji bez możliwości skutecznej obrony i perspektywy użycia siły, a to oznacza, że polityka obronna czy bezpieczeństwa – szczególnie w dzisiejszych, znów niespokojnych, czasach – jest siostrą bliźniaczką dyplomacji. Można więc powiedzieć: dyplomacja to zadanie MSZ, ale już polityka zagraniczna we współczesnym całościowym rozumieniu tego pojęcia wymaga osobistego zainteresowania i zaangażowania premiera. W praktyce, gdy czytamy konstytucję na gruncie codziennej praktyki, to w rękach szefa rządu znajdują się klucze do prowadzenia polityki państwa w tym zakresie. Oznacza to, że większość sejmowa ma wpływ na strategiczne kwestie, także na realizację polityki w sferze bezpieczeństwa za pośrednictwem rządu. Podział kompetencji w polityce zagranicznej pomiędzy premiera i prezydenta jest nieostry, nie jest jasne, za jakie zadania każdy z urzędów odpowiada.
Nadzieje przeciwników
Co jednak począć z ambicjami i poglądami opozycji, której potencjał w parlamencie może być w zależności od wyniku wyborów niewiele mniejszy niż rządu i dlaczego jest to ważne? Większość decyzji w polityce zagranicznej, podobnie jak w sprawach bezpieczeństwa, to sprawy podejmowane na lata i nie jest obojętne, czy mają poparcie kogoś więcej niż tylko koalicji. Ranga problemu rośnie, gdy zwrócimy uwagę na fakt, że klaruje się w Polsce dwupartyjny system złożony z dwóch obozów politycznych. Przekleństwem byłoby, gdyby za tym poszło też ustanowienie dwóch rodzajów polityki zagranicznej: oficjalnej i drugiej w totalnej kontrze do pierwszej.
Poparcie mniejszości jest kluczowe dla kontynuacji polityki w razie zmiany władzy. Element kontynuacji polityki zaś po wymianie rządu ma ścisły wpływ na siłę całego państwa. Gdy każda zmiana premiera grozi odwróceniem polityki zagranicznej czy obronnej, mamy do czynienia z państwem słabowitym. Gdy w świat płynie komunikat, że linia w polityce zagranicznej będzie kontynuowana po wyborach, zmniejszają się nadzieje przeciwników i konkurentów, iż uda się na tle tych strategicznych spraw podzielić Polaków. Z tego punktu widzenia gwałtowny zwrot w polityce zagranicznej po 2007 roku przyniósł wiele szkody i zmarnowanych lat.
Określone w ustawach i ordynacjach wyborczych zasady działania partii politycznych decydują o funkcjonowaniu państwa w niewiele mniejszym stopniu niż konstytucja. Logika polskiego systemu partyjnego wymuszona przez odpowiednie przepisy jest bezwzględna: partia dba o swój interes, bo inaczej nie wygra wyborów, nie otrzyma dotacji itd. Czasem interes ten siłą rzeczy staje się w ramach ostrej konkurencji ważniejszy niż dobro wspólne. To dlatego tzw. konsensus w polityce zagranicznej nie trwał w Polsce długo. Zawiązał się w latach 1993–1995, kiedy to wybory, pierwsze parlamentarne, a następnie prezydenckie, wygrali postkomuniści. Sens kompromisu polegał na tym, że nowa władza utrzymała kierunki polskiej polityki zagranicznej wyznaczone przez solidarnościowe rządy po 1989 roku: w skrócie rzecz ujmując, polegają one na dążeniu do wejścia do NATO i UE.
Kompromis załamał się w 2006 roku, gdy będąca wówczas w opozycji Platforma Obywatelska w przededniu szczytu energetycznego w Krakowie zakwestionowała politykę prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Potem już tylko w szczególnych sytuacjach udawało się odbudować mosty: za wyjątki należy uznać bliskie współdziałanie rządu Donalda Tuska z prezydentem Kaczyńskim wobec najazdu Rosji na Gruzję w 2008 roku czy współpracę opozycji z premierem na przełomie 2013 i 2014 roku w kontekście wydarzeń w Kijowie. W 2006 roku politycznym elitom w istocie mogło się wydawać, że najważniejsze cele polityki zagranicznej zostały osiągnięte i można poddać politykę zagraniczną takim samym regułom jak wszystkie inne sprawy w demokracji: ostrej partyjnej rywalizacji. Interwencja wojskowa Rosji na Ukrainie i jej konsekwencje kończą tę epokę. Pora się obudzić.