„Pan prezydent zaprosił szefową MSW do Pałacu Prezydenckiego. Pani minister nie przyjdzie, bo ostro negocjuje w Brukseli. Ale może przyjść pani premier, która co prawda w tej chwili też ostro negocjuje, ale jak już skończy, to będzie do dyspozycji. Tyle że pan prezydent nie chce rozmawiać z premier, woli poczekać na panią minister. Pani minister co prawda już wróciła z ostrych negocjacji, ale i tak nie przyjdzie".
Skoro stajemy się świadkami takich przepychanek między rządem a prezydentem, to znak, że politycy znaleźli doskonałe przedwyborcze paliwo. Decyzja rządu o tym, by zgodzić się na przyjęcie do Polski ok. 7 tys. uchodźców, staje się główną osią sporu między PO a PiS.
Premier Ewa Kopacz długo w tej sprawie lawirowała. Na początku lipca – gdy imigranci płynęli do UE wąską strużką – rząd przystał na przyjęcie ok. 2,5 tys. uchodźców. Gdy jednak strużka zmieniła się w rwącą rzekę, premier zmieniła ton. Obawiając się reakcji Polaków na zwiększenie kontyngentu imigrantów, oznajmiła, że Polska nie traktuje wszystkich imigrantów jak uchodźców, którym należy pomóc. Na szczycie Grupy Wyszehradzkiej na początku września premier brzmiała niemal jednogłośnie z przywódcami Węgier, Czech i Słowacji, przeciwnymi kwotowemu podziałowi imigrantów.
Dlaczego zatem Kopacz zostawiła Wyszehrad na lodzie? Nie mogła zachować się tak jak premierzy Orban, Fico i Sobotka. Nie mogła sobie pozwolić na przegraną w głosowaniu wewnątrz UE, bo PiS obsadziłby ją w roli pobitej przez Angelę Merkel. Powrót do Warszawy po porażce w głosowaniu z narzuconymi rozwiązaniami byłby polityczną katastrofą. Kopacz wolała minimalizować straty, przyłączyć się do Zachodu głosującego za rozdziałem imigrantów i jednocześnie starać się ograniczyć dolegliwość takiego wariantu dla Polski. Stąd podkreślana przez rząd relatywnie niewielka liczba uchodźców, stąd przekonywanie, że uznane zostały postulaty Polski.
Przy tej okazji PO stara się sprowadzić kampanię wyborczą do stosunku do UE. Czołowi politycy PO przedstawiają przyjęcie imigrantów jako gest europejskiej solidarności świadczący o pozycji Polski w Unii. Jednocześnie przeciwny imigrantom PiS obsadzany jest w roli partii antyeuropejskiej i ksenofobicznej.
Ale Jarosław Kaczyński też bardzo świadomie wybrał retorykę antyimigracyjną. Jeszcze tydzień temu prezydent Duda deklarował, że zgadza się z rządem w sprzeciwie wobec systemu kwotowego. Dopuszczał jednak przyjmowanie imigrantów: – Przyjęcie imigrantów będzie zależne od naszych możliwości i specyfiki, w jakiej nasz kraj się znajduje.