Był czas, kiedy polskie władze chciały „Budapesztu w Warszawie”. Dziś jednak coraz więcej Węgrów chce „Warszawy w Budapeszcie”. Agregator sondaży portalu Politico pokazuje, że nowa opozycyjna partia Tisza Petera Magyara cieszy się już poparciem 30 proc. głosujących nad Dunajem podczas gdy rządzący nieprzerwanie od 2010 roku krajem Fidesz może liczyć na poparcie 44 proc. ankietowanych. W warunkach niemal pełnej kontroli reżimu nad mediami to bardzo słaby wynik.
Nic dziwnego, że Polacy, którzy jesienią zeszłego roku pokazali, jak można przy urnach odsunąć od władzy nacjonalistyczny populizm, stali się obiektem coraz większej wrogości ze strony Viktora Orbána i jego kliki. Doniesienia o masowej korupcji na Węgrzech oznaczają przecież, że w razie porażki wyborczej, wielu z rządzących nie tylko będzie musiało pogodzić się z utratą dotychczasowych przywilejów, ale może skończyć w więzieniu.
Dla Jarosława Kaczyńskiego „premier Victor Orbán pozostaje sojusznikiem” Polski
Najnowszą ofensywę przeciw Warszawie Orbán zaczął od pozbawionych podstaw zarzutach dotyczących tego, że zdecydowanie antyrosyjska polityka polskich władz to tylko wyraz hipokryzji, bo jednocześnie Polska miałaby wciąż importować rosyjską ropę.
Potem już było tylko gorzej. Szef węgierskiego MSZ, całkowicie porzucając resztki kindersztuby uznał, że polska dyplomacja „babra się w błocie”. To była reakcja na uwagi Radosława Sikorskiego, że Węgry popadły w izolację w Unii, bo prowadzą egoistyczną politykę zbliżenia z Rosją i Chinami oraz jego zastępcy, Władysława Bartoszewskiego, że Budapeszt powinien rozważyć opuszczenie Unii i NATO, skoro tak bardzo nienawidzi tych organizacji.
Czytaj więcej
W przeciwieństwie do premiera Węgier Viktora Orbána nie prowadzimy interesów z Rosją – powiedział wiceszef MSZ Władysław Teofil Bartoszewski. Odniósł się do wypowiedzi Orbána, w której ten zarzucił Polsce „obłudną politykę”.