Donald Trump, były i być może przyszły prezydent USA, uznany został przez dwanaścioro obywateli Nowego Jorku za winnego zarzucanych mu czynów. Jego przeciwnicy nie posiadali się z radości: „Wreszcie go dopadliśmy!”; jego zwolennicy utwierdzili się w przekonaniu o wendecie elit. Nie przypadkiem przecież Hillary Clinton określiła swego czasu wyborców Trumpa mianem hołoty i nie przypadkiem od ośmiu z górą lat nie było dnia, by któreś z liberalnych mediów nie znalazło powodu, a przynajmniej pretekstu, by zaatakować Trumpa. Jak stwierdził swego czasu Newt Gingrich, „Żaden prezydent od czasów Abrahama Lincolna nie spotkał się z tak niemającym granic uprzedzeniem i wrogością mediów, jakich doświadcza prezydent Trump”. On z kolei demonstracyjnie okazywał niechęć do Waszyngtonu i nie dbał o czystą kartotekę według przyjętych standardów politycznych. Miał za sobą dwa rozwody i liczne epizody mizoginiczne, był właścicielem kasyna i prowadził swój biznes egoistycznie i bez poszanowania przepisów, jeśli uważał je za niedogodne.