Dziś nasi „obrońcy demokracji" wołają o wsparcie w Unii Europejskiej. Powód? Nasz naród po raz kolejny okazał się nieroztropny, oddając władzę w niepowołane ręce.
Zestawianie Jaruzelskiego z „obrońcami demokracji" może na pozór wydawać się zbyt drastyczne, bo przecież nikogo nie mordują ani nie nasyłają czołgów na bezbronnych ludzi. Jest jednak jedna rzecz, która łączy obie sprawy, rzecz fundamentalna. Otóż zarówno komunistycznego dyktatora, jak i dzisiejszych obrońców starego porządku charakteryzuje wasalna mentalność. Poczucie podległości, potrzeba istnienia „wyższej instancji", do której można się odwołać, gdy pozycja w kraju zaczyna być zagrożona. Oznacza to w istocie publiczne przyznanie się do przedkładania cudzych interesów nad interes własnego kraju. Chciałbym wierzyć, że tak nie jest. Ale patrzę na to, co wyczyniają nasi „obrońcy demokracji", i oczom nie wierzę.
Oto w sprzyjających im mediach aż bulgocze od entuzjazmu wywołanego ujadaniem zachodniej prasy. Wszystkimi tymi bredniami o „zamachu stanu" bez wyjaśniania oczywiście, kto się zamachnął na kogo, donosami o zagrożeniach dla wolności mediów w Polsce i to w sytuacji, gdy niemiecka prasa boi się otwarcie napisać o napaściach seksualnych na kobiety, których dopuścili się w sylwestra uchodźcy w Kolonii, czy wreszcie insynuacjami o łamaniu przez Polskę traktatów unijnych, podczas gdy państwa starej Europy łamią niemal codziennie jakiś traktat: czy to konwencję dublińską w sprawie uchodźców czy statut Europejskiego Banku Centralnego. Nagonka zachodnich mediów ma służyć wywarciu presji na instytucje unijne, aby zrobiły „porządek" w Polsce. I na to czekają niepogodzeni z wynikiem wyborów „obrońcy demokracji".
Ich największe nadzieje budzi możliwość odebrania Polsce prawa głosu w Radzie Europejskiej, a jak szczęście dopisze – zawieszenia również niektórych ustaleń traktatowych. Pojawiają się spekulacje, co Polska może stracić: dopłaty z budżetu, a może prawo do poruszania się po Unii i podejmowania przez Polaków pracy w Europie? Całkiem otwarcie wyrażana jest nadzieja, że Polska zostanie potraktowana znacznie surowiej niż Orbánowskie Węgry.
Trudno doprawdy zrozumieć tę nienawiść, która każe szukać za granicą sojuszników, aby ukarać własne społeczeństwo. Bo na co liczą nasi „obrońcy demokracji"? Na kryzys gospodarczy? Na zatrzymanie finansowania unijnego? Na wybuch bezrobocia? Trudno się oprzeć wrażeniu, że każda katastrofa będzie dla nich dobra, jeśli uda się przy tej okazji zmienić władzę i wrócić na uprzywilejowaną pozycję.