Marek Migalski: Droga Szymona Hołowni do Pałacu

Żeby zrealizować swoje marzenia o prezydenturze, marszałek Sejmu musi uwieść wyborców... PiS.

Publikacja: 07.02.2024 03:00

Szymon Hołownia

Szymon Hołownia

Foto: PAP/Leszek Szymański

Gdy w grudniu pisałem na łamach „Rzeczpospolitej” o planach Donalda Tuska walki o prezydenturę, byłem głosem wołającym na puszczy. Dziś ten scenariusz wydaje się wielu czytelnikom bardziej prawdopodobny. Jedynym politykiem, który może premierowi zepsuć perspektywę urzędowania pod prezydenckim żyrandolem, jest Szymon Hołownia. Ale żeby temu drugiemu udała się ta sztuka, musi zagrać z PiS przeciwko szefowi PO.

Zacznijmy do zdemistyfikowania najpopularniejszego mitu – że duże zaufanie i sympatia społeczna gwarantują dobry wynik wyborczy. Gdyby tak było, w 1995 roku głową państwa zostałby Jacek Kuroń, a w 2015 ponownie Bronisław Komorowski. Po prostu – to nie działa tak prosto. Najważniejsze są lojalności partyjne – nawet jeśli „nasz” kandydat nam się nie podoba, to jednak głosujemy na niego właśnie dlatego, że jest „nasz”. Dlatego pomimo tego, że obecnie to marszałek Sejmu jest ulubionym politykiem w kraju, gdyby KO wystawiła swojego kandydata (bez względu na to, czy byłby to Tusk czy Rafał Trzaskowski), wyborcy tej koalicji w znakomitej większości oddaliby głos właśnie na tego polityka, a nie na lubianego przez część z nich Hołownię.

Czytaj więcej

Marek Migalski: Uprawiana obecnie przez PiS polityka oddala partię od powrotu do władzy

Choć uczciwie trzeba zaznaczyć, że nie zawsze tak się dzieje – cztery lata temu PO nominowała do prezydenckiego wyścigu Małgorzatę Kidawę-Błońską i gdyby nie zmiana terminu elekcji i możliwość podmiany kandydatów, pani marszałek skończyłaby na trzecim, a być może na czwartym miejscu, z wynikiem w okolicach 10 proc. Ale to była wyjątkowa sytuacja, wynikająca ze słabości kandydatki oraz rachub ówczesnego szefa partii, by nikt mu nie zagroził w walce o jego pozycję. Dziś jest to niemożliwe i reprezentant KO na pewno wejdzie do drugiej tury, prawdopodobnie z najlepszym wynikiem z pierwszej.

Kazus Kidawy — Błońskiej może przydarzyć się PiS

Ale kazus Kidawy-Błońskiej jest ciekawy, bo może zdarzyć się tym razem… drugiej stronie, czyli PiS. I tu pojawia się szansa dla Hołowni. Mówiąc wprost – obecny marszałek Sejmu ma szansę na wejście do drugiej tury, w której zresztą prawdopodobnie dość łatwo pokonałby zarówno Tuska, jak i Trzaskowskiego (o czym za chwilę), tylko w przypadku katastrofalnego wyniku kandydata (kandydatki) PiS. Jeśli stanie się inaczej i Jarosław Kaczyński znajdzie kogoś silnego i popularnego w swoim elektoracie, to ten ktoś bez problemu dostanie głosy całej partii, co z naddatkiem powinno wystarczyć do wejścia do drugiej tury i honorowej porażki w tejże. Nadzieją Hołowni jest to, że tak się nie stanie i że prezes PiS popełni ten sam błąd, który w 2020 roku popełnił Grzegorz Schetyna.

To jeden ze scenariuszy otwierających spikerowi izby niższej naszego parlamentu drogę do Pałacu Prezydenckiego. Drugi, bardziej pokrętny, ale nie niemożliwy, zasadza się na jawnej lub niejawnej grze pomiędzy nim a Kaczyńskim. Może bowiem stać się i tak, że w obliczu perspektywy oczywistego zwycięstwa Tuska prezes PiS wezwie swoich zwolenników do głosowania już w pierwszej turze na Hołownię. Mógłby to uzasadniać tym, że tylko on może uchronić Polskę przed tym, by w Belwederze zasiadł „niemiecki agent”, „brukselczyk”, człowiek chcący zniszczyć nasz kraj itp. Brzmi to absurdalnie – ale nie mniej absurdalnie, niż w grudniu brzmiał mój głos w sprawie startu szefa PO na prezydenta. Tak, to nie byłaby łatwa decyzja dla Kaczyńskiego, ale wezwanie do niegłosowania na Przemysława Czarnka czy Elżbietę Witek byłoby – z punktu widzenia interesów PiS – mniej rujnujące niż Tusk w Pałacu Prezydenckim. A wszyscy już chyba wiedzą, że dla Kaczyńskiego najważniejsza jest partia.

I tu właśnie otwiera się pole do gry dla Hołowni – jeśli dzięki temu manewrowi wszedłby do drugiej tury, nie powinien mieć problemów z pokonaniem kandydata KO. Za nim staliby jego własny elektorat, duża część wyborców PiS, ale także PSL i Konfederacji. Nawet elektorat Lewicy podzieliłby się w sprawie poparcia dla niego lub dla obecnego premiera.

Czytaj więcej

Marek Migalski: Wyborcza wiosna jak początek trójskoku

Tym, co ułatwiałoby głosowanie na marszałka Sejmu przez miliony wyborców PiS, są jego poglądy – on po prostu kieruje się ideologią bardziej zbliżoną do światopoglądu elektoratu Kaczyńskiego niż Tusk czy Trzaskowski. Tym, co utrudniałoby taki manewr, jest jego obecna rola oraz to, jak postrzegany jest przez zwolenników Zjednoczonej Prawicy. Otóż obecnie jawi się on jako pogromca pisowców, człowiek, który odebrał mandaty posłom Kamińskiemu i Wąsikowi, upokarza prezesa PiS, nie dopuszczając go do głosu „bez żadnego trybu”.

Kilka dni temu na kongresie polskich stowarzyszeń studenckich w Amsterdamie miałem okazję obserwować sprawność Hołowni w zyskiwaniu sobie sympatii. Ma w tym ogromny talent i widać łatwość, z jaką nawiązuje kontakt z ludźmi. Ma też kilka innych politycznych talentów – inaczej nie znalazłby się tam, gdzie teraz jest. Ostatnim uwiedzeniem, którego musi dokonać, by zrealizować swoje marzenia o prezydenturze, jest uwiedzenie wyborców PiS lub prezesa PiS. A raczej i wyborców PiS, i prezesa PiS. To o wiele trudniejsze niż zyskanie aplauzu studentów w Amsterdamie. Ale nie niemożliwe. Ciekawie i zabawnie będzie obserwować ten spektakl. Bo, że do niego dojdzie, to akurat pewne.

Autor jest politologiem, prof. UŚ

Gdy w grudniu pisałem na łamach „Rzeczpospolitej” o planach Donalda Tuska walki o prezydenturę, byłem głosem wołającym na puszczy. Dziś ten scenariusz wydaje się wielu czytelnikom bardziej prawdopodobny. Jedynym politykiem, który może premierowi zepsuć perspektywę urzędowania pod prezydenckim żyrandolem, jest Szymon Hołownia. Ale żeby temu drugiemu udała się ta sztuka, musi zagrać z PiS przeciwko szefowi PO.

Zacznijmy do zdemistyfikowania najpopularniejszego mitu – że duże zaufanie i sympatia społeczna gwarantują dobry wynik wyborczy. Gdyby tak było, w 1995 roku głową państwa zostałby Jacek Kuroń, a w 2015 ponownie Bronisław Komorowski. Po prostu – to nie działa tak prosto. Najważniejsze są lojalności partyjne – nawet jeśli „nasz” kandydat nam się nie podoba, to jednak głosujemy na niego właśnie dlatego, że jest „nasz”. Dlatego pomimo tego, że obecnie to marszałek Sejmu jest ulubionym politykiem w kraju, gdyby KO wystawiła swojego kandydata (bez względu na to, czy byłby to Tusk czy Rafał Trzaskowski), wyborcy tej koalicji w znakomitej większości oddaliby głos właśnie na tego polityka, a nie na lubianego przez część z nich Hołownię.

Pozostało 80% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Publicystyka
Artur Bartkiewicz: Wybory do Parlamentu Europejskiego. Dlaczego tym razem Lewicy miałoby się udać?
Publicystyka
Roman Kuźniar: Czy rząd da się wpuścić w atomowe maliny?
Publicystyka
Jacek Czaputowicz: Nie łammy nuklearnego tabu
Publicystyka
Maciej Wierzyński: Jan Karski - człowiek, który nie uprawiał politycznego cwaniactwa
Publicystyka
Paweł Łepkowski: Broń jądrowa w Polsce? Reakcja Kremla wskazuje, że to dobry pomysł
Materiał Promocyjny
Co czeka zarządców budynków w regulacjach elektromobilności?