W Strasburgu narodził się nowy lider europejski: Beata Szydło – obwieścił po wtorkowej debacie w europarlamencie szef naszej dyplomacji Witold Waszczykowski. O tym miałyby świadczyć opanowanie pani premier, czasem celne odpowiedzi, poparcie niektórych eurodeputowanych. Zwolennicy rządu w czwartek wskazywali na kolejny sukces Polski: spór poszczególnych klubów europarlamentu, które nie są w stanie uzgodnić wspólnej rezolucji o stanie demokracji w Polsce.
To wszystko jednak albo zaklinanie rzeczywistości, albo nieznajomość zasad, na jakich działa Unia Europejska.
W historii integracji tylko kilka razy podano w wątpliwość przestrzeganie zasad działania demokracji i państwa prawa. Taki przykry epizod zdarzył się Austrii w 2000 roku, gdy do rządu weszła skrajnie prawicowa Partia Wolnościowa Jorga Haidera; Włochom w kolejnych latach, gdy premier Silvio Berlusconi przejął kontrolę nad przytłaczającą większością mediów; Rumunii i Bułgarii, gdy po przyjęciu do Unii stale miały problem z powszechną korupcja, i wreszcie Węgrom, gdy w ostatnich latach Viktor Orbán zaczął dogłębnie reformować system działania państwa.
W każdym z tych przypadków formalna reakcja Brukseli była inna, po części z powodu ewolucji prawa europejskiego, po części z odmiennego charakteru problemów wspomnianych państw, ale także zależnie od znaczenia kraju poddanego sankcjom.
Ale wszystkie te epizody miały wspólny mianownik: dramatyczne załamanie wpływów danego państwa do czasu oczyszczenia przez nie wizerunku.