Oczywiście nie każdego na takie przedsięwzięcie będzie stać. Osoby najuboższe zechcą zapewne dołożyć sobie rządową pomoc do bieżącego życia. Jednak już nawet ci, którzy byliby w stanie konsekwentnie odkładać po 50 zł, mogliby uzbierać kwotę wystarczającą na niezły używany samochód, który można będzie kupić dziecku na osiemnaste urodziny.
Program 500+ może być atrakcyjnym instrumentem zachęcającym klasę średnią do posiadania dzieci. Jej przedstawicieli zapewne i bez niego stać na utrzymanie potomstwa, ale pewnie mało kogo byłoby stać, żeby każdej ze swych pociech zapewnić mieszkanie na start. Przy odkładaniu 500 zł miesięcznie taka perspektywa staje się realna lub przynajmniej zapewnia spory wkład własny, jeżeli ktoś chciałby wybudować dziecku dom czy kupić większe lub bardziej komfortowe mieszkanie.
Każda polityka redystrybucji napotyka na ten sam problem. Pomoc, jaką planuje państwo, może rozlać się zbyt szerokim strumieniem i trafić w niepowołane ręce, lub zbyt wąskim i nie dotrzeć wszędzie tam, gdzie powinna. W przypadku naszej polityki prorodzinnej pomoc gdzieś dotrzeć powinna na pewno, aby uchronić starzejące się społeczeństwo od katastrofy demograficznej. Nikt już nie łudzi się, że Polacy nie chcą mieć dzieci z niewiadomych przyczyn, bo wszędzie tam, gdzie jest polska diaspora, a młodym rodzinom powodzi się lepiej, współczynnik dzietności jest wyższy.
Nasze pieniądze nie powinny jednak zostać zmarnowane. W końcu polityka prorodzinna nie wynika z filantropii, tylko z racjonalnego przekonania, że zwiększenie dzietności jest konieczne ze względów ekonomicznych. Rozsądnie jest zachęcać do posiadania dzieci tych, którzy będą mogli je odpowiednio wychować, zapewnić im byt i przekazać konieczny do znalezienia sobie dobrej pracy kapitał kulturowy. Dlatego najrozsądniej pomagać średnio zamożnym. Im pomoc się przyda, a jednocześnie będą w stanie zagwarantować swoim dzieciom życie na odpowiednim poziomie i wychowają je na osoby, które będą dokładać się do podatków, a nie żyć na garnuszku państwa. Zachęcanie najbiedniejszych do posiadania dzieci nie jest efektywne z ekonomicznego punktu widzenia. Jest za to słuszne z pozycji solidarności społecznej. Dlatego dobrze, że państwo chce pomagać najbiedniejszym, ale dobrze też, że silniejsza zachęta skierowana jest w stronę tych żyjących na średnim poziomie. Dzięki temu może to być marchewka, a nie kiełbasa wyborcza.