Marek Migalski: Odpowiedzialność za przegrane wybory spadnie na liderów opozycji

Jeśli opozycja przegra wybory, odpowiedzialność spadnie na jej liderów. I tylko na nich.

Publikacja: 06.09.2023 03:00

Liderzy opozycji podczas ogłaszania paktu senackiego, 17 sierpnia 2023 r.

Liderzy opozycji podczas ogłaszania paktu senackiego, 17 sierpnia 2023 r.

Foto: PAP/Tomasz Gzell

Jeśli po raz trzeci „będziemy mieli Budapeszt w Warszawie”, stanie się tak nie dlatego, że chce tego większość Polek i Polaków, lecz z powodu niefrasobliwości liderów opozycji. Bo różnica między zwycięstwami Viktora Orbána a Jarosława Kaczyńskiego jest taka, że na tego pierwszego głosuje zazwyczaj większość Węgrów, podczas gdy temu drugiemu sprawowanie władzy zapewnia zdecydowana mniejszość głosujących obywateli Polski, a większość sejmową zyskuje dzięki błędom przywódców anty-PiS-u.

Podkreślmy na początku, że wszystko w tej kampanii jest wciąż możliwe i trzecia kadencja Zjednoczonej Prawicy nie jest przesądzona, ale gdyby tak właśnie się stało, to nie dzięki jej zwycięstwu na skalę Fideszu, ale po raz kolejny za sprawą błędów opozycji.

Polska i Węgry. Dwie różne skale poparcia dla rządu

Bo Kaczyński nie może nawet marzyć o tej skali poparcia, jaką cieszył się i cieszy Orbán na Węgrzech.

Czytaj więcej

Marek Migalski: Sukces KO będzie w znanej mierze osobistym sukcesem Donalda Tuska. Porażka też

Przyjrzyjmy się wynikom Fideszu w poszczególnych elekcjach – w 2010 roku było to poparcie na poziomie prawie 53 proc., w 2014 – 45 proc., w 2018 – blisko 50 proc., a w 2022 roku przekroczyło 54 proc.

Jeśli weźmiemy jeszcze pod uwagę specyfikę węgierskiej mieszanej ordynacji do jednoizbowego parlamentu (ponad połowa mandatów jest obsadzana w systemie większościowym), to zrozumiemy, że opozycja po prostu nie miała szans w kampanii. Po prostu, większość aktywnych politycznie obywateli w kolejnych elekcjach przedłużała władzę Orbánowi.

Kaczyński może tylko śnić o takim poparciu – jedynie w 2019 roku nieco zbliżył się do wyników swego idola znad Dunaju, bo ZP dostała wówczas 43,5 proc. ważnie oddanych głosów. Ale cztery lata wcześniej było to tylko 37,5 proc. W dodatku nasza ordynacja jest proporcjonalna, a więc trudniej w jej ramach uzyskać większość w Sejmie niż w przypadku węgierskiej ordynacji mieszanej.

Wniosek jest jeden – owszem, Polacy masowo głosują na PiS, ale władzę daje mu od 2015 roku niefrasobliwość liderów opozycji. Przed ośmioma laty byli to przywódcy lewicy, którzy zaryzykowali start w ramach koalicji i nie przekroczyli progu 8 proc. Dziś są to właściwie wszyscy liderzy opozycji… z wyjątkiem lewicy.

Czytaj więcej

Marek Migalski: Wyborcy wolą kelnerów czy kowbojów?

Anty-PiS mógł pójść do wyborów w czterech układach – jako jedna lista, jako dwa bloki (KO/PL2050/PSL oraz osobno Lewica), w takim kształcie jak obecnie oraz jako cztery osobne komitety.

Interesy partyjne ponad zysk całej opozycji

Dwa pierwsze układy dawały opozycji pewność zwycięstwa i przejęcia władzy, ostatni – pewność przegranej. Zdecydowano o wyborze trzeciego układu, który może skutkować pokonaniem Zjednoczonej Prawicy, ale nie daje takiej pewności. Piszę „zdecydowano”, choć trzeba byłoby napisać „zdecydowali” – Donald Tusk, Władysław Kosiniak-Kamysz i Szymon Hołownia (Włodzimierz Czarzasty od samego początku dopuszczał możliwość jednej listy).

Opinia publiczna w zdecydowanej większości za fiasko rozmów zjednoczeniowych obciąża przewodniczącego Polski 2050. Nie twierdzę, że nie odegrał on w tym procesie decydującej roli, ale nie byłem świadkiem rozmów toczących się na linii Tusk–Kosiniak–Hołownia, więc nie mam pewności, czy przywódcy PO i PSL także nie przedłożyli swoich interesów ponad zysk całej opozycji i nie kierowali się partykularnymi racjami.

Czytaj więcej

Marek Migalski: Referendum trzeba ośmieszyć

Nie rozstrzygając zatem o odpowiedzialności za to, kto doprowadził do obecnej sytuacji, trzeba zauważyć, że jeśli po raz trzeci Kaczyński zdobędzie władzę, to stanie się to nie dlatego, że będzie chcieć tego większość obywateli i obywatelek naszego państwa (jak ma to miejsce w przypadku Orbána), ale dlatego, że jego polityczni oponenci wykazali się niefrasobliwością i nie podjęli kroków, które dawały pewność porażki PiS.

Zjednoczona Prawica zrobiła wszystko, by zwiększyć prawdopodobieństwo swojej wygranej – utrudniła głosowanie niechętnej jej polonii; zorganizowała referendum, które ma jej pomóc; zwiększyła liczbę lokali wyborczych we wsiach oraz małych miejscowościach, gdzie mieszkają jej zwolennicy; wprowadziła nowe świadczenia socjalne, które będą wypłacane tuż przed wyborami itp. Opozycja, co jasne, nie dysponowała tego typy narzędziami i nie mogła podjąć podobnych działań, które choćby w nikłej mierze zwiększały jej wyborcze szanse. Ale mogła zrobić jedno – tak ułożyć swoje listy, by większość Polaków, którzy są przeciwni władzy, miała pewność, iż PiS przegra. Jednak jej liderzy postąpili inaczej – zaryzykowali i wybrali wariant, w którym Kaczyński może oddać władzę, ale także może ją zachować. Przecież wystarczy, że Trzecia Droga straci 2 punkty procentowe i zejdzie poniżej progu 8%, a cała nadzieja antypisu na sukces legnie w gruzach. Trudno to zrozumieć.

I choć kampania dopiero wchodzi w decydująca fazę i wszystko jest możliwe (co warto podkreślić raz jeszcze), to warto pamiętać, że jeśli jednak Zjednoczona Prawica będzie mogła kontynuować swoje rządy, to zdecydowana część odpowiedzialności za to spadnie na liderów partii opozycyjnych. I tylko na nich.

Autor jest politologiem, profesorem Uniwersytetu Śląskiego

Jeśli po raz trzeci „będziemy mieli Budapeszt w Warszawie”, stanie się tak nie dlatego, że chce tego większość Polek i Polaków, lecz z powodu niefrasobliwości liderów opozycji. Bo różnica między zwycięstwami Viktora Orbána a Jarosława Kaczyńskiego jest taka, że na tego pierwszego głosuje zazwyczaj większość Węgrów, podczas gdy temu drugiemu sprawowanie władzy zapewnia zdecydowana mniejszość głosujących obywateli Polski, a większość sejmową zyskuje dzięki błędom przywódców anty-PiS-u.

Pozostało 91% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Publicystyka
Łukasz Warzecha: Pani minister, las się pali
Publicystyka
Jan Parys: Imperializm Rosji to nie czołgi i rakiety, lecz mentalność Rosjan
Publicystyka
Andrzej Łomanowski: Imperialna buta Siergieja Ławrowa w ONZ
Publicystyka
Jerzy Haszczyński: Hezbollah bez liderów, Bliski Wschód bez jasnej przyszłości
Publicystyka
Michał Gulczyński: Kiedy nierówność działa na niekorzyść mężczyzn, Unia Europejska nie widzi problemu