Marek Migalski: Marsz 4 czerwca. Punkt zwrotny przed jesiennymi wyborami

Frekwencyjny sukces niedzielnego marszu opozycji (choć precyzyjniej było napisać – PO) jest zarówno skutkiem zmiany nastrojów społecznych, jak i może być w przyszłości jej przyczyną. Ta zmiana to wzrost poparcia dla antypisu i kłopoty obozu władzy.

Publikacja: 06.06.2023 14:49

W marszu, według organizatorów, wzięło udział nawet 500 tys. osób

W marszu, według organizatorów, wzięło udział nawet 500 tys. osób

Foto: PAP/Leszek Szymański

Zacznijmy od pierwszej tezy, czyli stwierdzenia, że kilkaset tysięcy ludzi na ulicach Warszawy to skutek problemów i błędów Zjednoczonej Prawicy oraz – wypływającego z tego - wzrostu poparcia dla opozycji. Nie byłoby tej ogromnej frekwencji gdyby nie fatalne rządy PiS oraz seria katastrofalnych posunięć obozu władzy w ostatnim czasie. Mam tu na myśli przede wszystkim uchwalenie ustawy o powołaniu do życia komisji nadzwyczajnej do zbadania wpływów rosyjskich oraz zadziwiające kontredanse wobec niej ze strony Andrzeja Dudy. W konsekwencji wyborcy zobaczyli władzę jako zarówno straszną, jak i śmieszną. Zabójcza to zaiste mieszanka  - ośmielająca do wystąpienia przeciwko rządowi, który jest autorytarny, a jednocześnie pocieszny.

Opozycja "ogarnęła się"

Zapewne swój wpływ na decyzję o przyjeździe do Warszawy setek tysięcy wkurzonych obywateli miała zadziwiająca w swej brutalności oraz nieporadności (kolejny toksyczny mix) akcja polityków PiS zniechęcająca do udziału w marszu PO. Jego uczestnicy byli określani jako rosyjska agentura oraz porównywani do nazistów (w słynnym i niesławnym spocie, w którym wykorzystano obrazy z obozu w Auschwitz).

Czytaj więcej

Wałęsa po marszu 4 czerwca: Tusk jest najlepszym i najmądrzejszym politykiem

Warto także wspomnieć o „ogarnięciu się” (mówiąc językiem młodzieżowym) opozycji. W ostatnich tygodniach nie mieliśmy już do czynienia z gorszącymi sporami o wspólną listę i wzajemnymi publicznymi połajankami. To ważne, bo chyba właśnie to sprawiało przed dwoma miesiącami, że wiara wyborców opozycji w zwycięstwo zaczynała się załamywać.

W tym miejscu należy pokrótce wytłumaczyć dlaczego spory w ramach obozu władzy nie odstręczają od niego elektoratu, a te w łonie opozycji - owszem. Pomijając delikatną kwestię jakości obu typów wyborców, najważniejszą przyczyną tego fenomenu był fakt, że wojny w ramach ZP były wojnami mocnych, a w antypisie słabych. Co mam na myśli? Widzowie traktowali kłótnie Zbigniewa Ziobry z Mateuszem Morawieckim nie tyle jako gorszący spór między dwoma politykami, co jako konflikt ministra sprawiedliwości z premierem. Za obu panami stała powaga instytucji – to nic, że pozorna. Ważny był efekt społeczny. Natomiast wojenki liderów PO, PL2050, PSL i Lewicy były – na tym tle – kłótniami słabych, aspirujących do władzy, nieco bezsilnych. Wyborcy wybaczają nawet najgorsze cechy politykom, o których (mylnie lub nie) mniemają, iż są mocni, natomiast są bezwzględni wobec biorących udział w „turnieju garbusów” (cytując Czesława Miłosza).

Marsz 4 czerwca może doprowadzić do stałego wzrostu poparcia PO

A druga teza, ta o tym, że pół miliona demonstrantów może mieć także polityczne skutki i być przyczyną zmiany nastrojów społecznych? Wydaje się to prawie oczywiste – po to zresztą władze PO zdecydowały się na tę inicjatywę. Ludzie się policzyli, zobaczyli swoją siłę, uwierzyli w zwycięstwo. To ostatnie jest kluczowe w polityce. Pisałem już o tym wielokrotnie, więc w skrócie – mamy ewolucyjnie wbudowany mechanizm przyłączania się do silniejszego. W przeszłości było to opłacalne – tak na afrykańskiej sawannie, jak i w czasach bardziej współczesnych. W polityce przejawia się to tym, że wyborcy chętnie głosują na tych, którzy w sondażach wskazywani są jako potencjalni zwycięzcy oraz – co jest drugą stroną tego zjawiska – nie głosują na tych, którzy w tych sondażach mogą spadać poniżej progów wyborczych.

Czytaj więcej

Michał Szułdrzyński: Przed opozycją teraz zadanie najtrudniejsze

Jeśli tak, to niedzielny marsz może mieć dwie podstawowe implikacje – po pierwsze, stały wzrost poparcia dla PO/KO i spadek notowań PiS (którego wyborcy mogą nie chcieć stawiać na przegranych) oraz, po drugie, przepływ elektoratu opozycyjnego z Trzeciej Drogi i Lewicy do ugrupowania Donalda Tuska.

Jak łatwo zauważyć, pierwszy efekt może być dla władzy fatalny, ale drugi już niekoniecznie. Chyba nie trzeba wyjaśniać tego pierwszego zjawiska, natomiast w odniesieniu do drugiego warto napisać, że jeśli rzeczywiście nastąpiłby poważny transfer elektoratu od sojuszu PL2050 i PSL do KO, to widmo spadnięcia pod próg 8% mogłoby zajrzeć w oczy Szymonowi Hołowni i Władysławowi Kosiniakowi-Kamyszowi ( w mniejszym stopniu odnosi się to do Lewicy). To z kolei może skutkować albo walką do końca i „straceniem” tych 6-7% opozycyjnych głosów, albo rozpoczęciem rozmów o jednej liście PO/PL2050/PSL. Pierwszy scenariusz byłby katastrofą dla antypisu (szczególnie jeśli KO nie udałoby się prześcignąć w sondażach PiS), drugi natomiast oznaczałby wyraźne zwycięstwo opozycji.

Jeśli rzeczywiście nastąpiłby poważny transfer elektoratu od sojuszu PL2050 i PSL do KO, to widmo spadnięcia pod próg 8% mogłoby zajrzeć w oczy Szymonowi Hołowni i Władysławowi Kosiniakowi-Kamyszowi

Oczywiście nie jestem w stanie przewidzieć jaki będzie ostateczny efekt sondażowy niedzielnego marszu (a tym bardziej reakcji poszczególnych liderów partii opozycyjnych), ale jedno wydaje się pewne – będzie miał on istotne znaczenie dla ostatecznego wyniku jesiennej elekcji parlamentarnej i być może w przyszłych podręcznikach politologii i marketingu politycznego przejdzie do historii jako typowy przykład (przepraszam za anglicyzmy) game-changera lub co najmniej turning point  (czyli zjawiska zmieniającego reguły gry lub puntu zwrotnego).

Zacznijmy od pierwszej tezy, czyli stwierdzenia, że kilkaset tysięcy ludzi na ulicach Warszawy to skutek problemów i błędów Zjednoczonej Prawicy oraz – wypływającego z tego - wzrostu poparcia dla opozycji. Nie byłoby tej ogromnej frekwencji gdyby nie fatalne rządy PiS oraz seria katastrofalnych posunięć obozu władzy w ostatnim czasie. Mam tu na myśli przede wszystkim uchwalenie ustawy o powołaniu do życia komisji nadzwyczajnej do zbadania wpływów rosyjskich oraz zadziwiające kontredanse wobec niej ze strony Andrzeja Dudy. W konsekwencji wyborcy zobaczyli władzę jako zarówno straszną, jak i śmieszną. Zabójcza to zaiste mieszanka  - ośmielająca do wystąpienia przeciwko rządowi, który jest autorytarny, a jednocześnie pocieszny.

Pozostało 88% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: Czy rekonstrukcja rządu da nowe polityczne paliwo Donaldowi Tuskowi
Publicystyka
Rusłan Szoszyn: Gruzja o krok od przepaści
Publicystyka
Ćwiek-Świdecka: Czy nauczyciele zagłosują na KO? Nie jest to już takie pewne
Publicystyka
Tomasz Grzegorz Grosse, Sylwia Sysko-Romańczuk: Gminy wybiorą 3 maja członków KRS, TK czy RPP? Ochrona przed progresywnym walcem
Materiał Promocyjny
Dlaczego warto mieć AI w telewizorze
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: Dlaczego Tusk przerwał Trzeciej Drodze przedstawianie kandydatów na wybory do PE