Zacznijmy od pierwszej tezy, czyli stwierdzenia, że kilkaset tysięcy ludzi na ulicach Warszawy to skutek problemów i błędów Zjednoczonej Prawicy oraz – wypływającego z tego - wzrostu poparcia dla opozycji. Nie byłoby tej ogromnej frekwencji gdyby nie fatalne rządy PiS oraz seria katastrofalnych posunięć obozu władzy w ostatnim czasie. Mam tu na myśli przede wszystkim uchwalenie ustawy o powołaniu do życia komisji nadzwyczajnej do zbadania wpływów rosyjskich oraz zadziwiające kontredanse wobec niej ze strony Andrzeja Dudy. W konsekwencji wyborcy zobaczyli władzę jako zarówno straszną, jak i śmieszną. Zabójcza to zaiste mieszanka - ośmielająca do wystąpienia przeciwko rządowi, który jest autorytarny, a jednocześnie pocieszny.
Opozycja "ogarnęła się"
Zapewne swój wpływ na decyzję o przyjeździe do Warszawy setek tysięcy wkurzonych obywateli miała zadziwiająca w swej brutalności oraz nieporadności (kolejny toksyczny mix) akcja polityków PiS zniechęcająca do udziału w marszu PO. Jego uczestnicy byli określani jako rosyjska agentura oraz porównywani do nazistów (w słynnym i niesławnym spocie, w którym wykorzystano obrazy z obozu w Auschwitz).
Czytaj więcej
Przed rozpoczęciem organizowanego w Warszawie przez PO i Donalda Tuska marszu 4 czerwca, przemówienie wygłaszał Lech Wałęsa, ale przerwali mu je uczestnicy marszu okrzykami "Idziemy!". W rozmowie z Onetem Wałęsa odnosi się do tej sytuacji.
Warto także wspomnieć o „ogarnięciu się” (mówiąc językiem młodzieżowym) opozycji. W ostatnich tygodniach nie mieliśmy już do czynienia z gorszącymi sporami o wspólną listę i wzajemnymi publicznymi połajankami. To ważne, bo chyba właśnie to sprawiało przed dwoma miesiącami, że wiara wyborców opozycji w zwycięstwo zaczynała się załamywać.
W tym miejscu należy pokrótce wytłumaczyć dlaczego spory w ramach obozu władzy nie odstręczają od niego elektoratu, a te w łonie opozycji - owszem. Pomijając delikatną kwestię jakości obu typów wyborców, najważniejszą przyczyną tego fenomenu był fakt, że wojny w ramach ZP były wojnami mocnych, a w antypisie słabych. Co mam na myśli? Widzowie traktowali kłótnie Zbigniewa Ziobry z Mateuszem Morawieckim nie tyle jako gorszący spór między dwoma politykami, co jako konflikt ministra sprawiedliwości z premierem. Za obu panami stała powaga instytucji – to nic, że pozorna. Ważny był efekt społeczny. Natomiast wojenki liderów PO, PL2050, PSL i Lewicy były – na tym tle – kłótniami słabych, aspirujących do władzy, nieco bezsilnych. Wyborcy wybaczają nawet najgorsze cechy politykom, o których (mylnie lub nie) mniemają, iż są mocni, natomiast są bezwzględni wobec biorących udział w „turnieju garbusów” (cytując Czesława Miłosza).