Janusz Reiter: Polska jako naturalny partner Niemiec

Styl niemieckiej polityki bywa irytujący, ale jej treść napawa optymizmem. Polski rząd musi się zdecydować: jesteśmy wrogami czy partnerami? – przekonuje dyplomata.

Publikacja: 24.02.2023 03:00

Fiasko tradycyjnej polityki wschodniej Niemiec zorientowanej na Rosję jest bezsporne. Czy Olaf Schol

Fiasko tradycyjnej polityki wschodniej Niemiec zorientowanej na Rosję jest bezsporne. Czy Olaf Scholz zdefiniuje ten kierunek na nowo? I czy uwzględni w tym rolę Polski? Na zdjęciu kanclerz Niemiec z premierem Mateuszem Morawieckim

Foto: Fotorzepa/ Jerzy Dudek

Czytaj więcej

Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 366

W tym natłoku wydarzeń i chaosie informacji, z którym zmagamy się od chwili rosyjskiej napaści na Ukrainę, kształtuje się nowa rzeczywistość świata. Wizyta amerykańskiego prezydenta w Warszawie, już druga od początku wojny w Ukrainie, była wyrazem dokonujących się na naszych oczach i z naszym udziałem geopolitycznych zmian w Europie i na świecie. A fakt, że po roku wojny prezydent USA Joe Biden przechadzał się po ulicach Kijowa obok prezydenta Wołodymyra Zełenskiego, podczas gdy rosyjski dyktator siedzi osamotniony na Kremlu, potwierdza, że Ukraina, a wraz z nią Europa i cały świat zachodni, nie jest na straconej pozycji. To jeszcze nie jest nowa rzeczywistość, lecz obraz dramatycznych zmian, które się dokonują.

A mogli tylko potępić

Przegląd tego, co się zmieniło w wyniku wojny czy w związku z nią, zacznijmy od Ukrainy. Jej inteligentne męstwo zaimponowało światu, który do niedawna niewiele o niej wiedział i nie bardzo chciał się więcej dowiedzieć. Wojna w Ukrainie to prawdopodobnie koniec tzw. epoki postheroicznej i pacyfizmu w Europie. To prawda, że Unia Europejska jest nadal przestrzenią pokoju, ale tylko w swoich granicach i nikt nie może być pewien, że dla autorytarnego agresora są to granice nieprzekraczalne. Europa zrozumiała, że nie jest szczęśliwą wyspą i musi być zdolna do odparcia agresji. Co więcej, Europa zrozumiała, że Ukraina broni również jej bezpieczeństwa. Niezależnie od tego, jak szybko ten kraj znajdzie się w UE i w NATO, polityczna redefinicja Europy jest nieunikniona. Ukraina stała się jej częścią, a prezydent Biden zadeklarował, że wraz z sojusznikami zrobi wszystko, aby była to zmiana nieodwracalna.

Czytaj więcej

Roman Kuźniar: Ratunek nazywa się Joe Biden

Amerykańskie zaangażowanie w obronę Ukrainy nie jest oczywiste. Stany Zjednoczone nie zostały zaatakowane w swych granicach, ani nawet w swych zagranicznych przyczółkach, bazach militarnych rozsianych po całym świecie. Wedle tradycyjnych reguł polityki równowagi sił Ameryka mogłaby uznać, że wojna w Ukrainie zasługuje jedynie na wyrazy potępienia i apele o powściągliwość. Tak samo jak w czasie pierwszej i drugiej wojny światowej Stany Zjednoczone podjęły decyzję, która wcale nie była oczywista. Ameryka występuje po raz kolejny w obronie liberalnego ładu światowego, tym razem nie wysyłając swych żołnierzy, ale wspierając Ukrainę militarnie i politycznie z zachowaniem ostrożności koniecznej, aby uniknąć kolejnej wojny na skalę globalną. Co ważne, broni Europy ramię w ramię z demokratyczną, wolną Europą.

Renesans sojuszu północnoatlantyckiego jest jednym z najważniejszych wyników tej wojny. Stosunek do Rosji dzielił Europę bardziej niż wszystkie inne wewnątrzeuropejskie rozbieżności. Zagrożenie rosyjskie było przez wielu Europejczyków wypierane, ponieważ w niewygodny sposób przypominało, że skupiona na sobie Unia Europejska stała się „niekompatybilna” ze światem zewnętrznym. Co więcej, przyjęcie tego zagrożenia do wiadomości musiało prowadzić do uświadomienia sobie, jak bardzo Europa jest zależna od amerykańskich gwarancji bezpieczeństwa, a to było trudne do pogodzenia z europejskim poczuciem własnej wartości.

Czytaj więcej

Michał Szułdrzyński: Rok imponującej odwagi

Nie ma się co łudzić – emocjonalne, a w konsekwencji polityczne zaangażowanie państw europejskich nie rozkłada się równo na całym kontynencie. Mimo to Europa jest bardziej zjednoczona, niż się tego spodziewali eurosceptycy i przede wszystkim kremlowscy stratedzy. Niemcy, na których wahania Moskwa pewnie najbardziej liczyła, nie tylko przyznały się do klęski swej polityki wobec Rosji, ale nawet zamiast korekty ogłosiły przełom epok (Zeitenwende).

Bezsporne fiasko

Styl niemieckiej polityki bywa irytujący, ale jej treść napawa optymizmem. To prawda, o ile przełom w polityce światowej jest przesądzony, o tyle przełom w polityce niemieckiej dopiero się dokonuje, nie bez oporów i obaw. To, co jest uzasadnione racjami polityki wewnętrznej, a więc ostrożne posuwanie się krok po kroku, nie przystaje do dramatyzmu wojny, wymagającego szybkiego i zdecydowanego działania. Jest to zresztą problem wielu innych krajów, nie tylko Niemiec.

Fiasko tradycyjnej polityki wschodniej Niemiec zorientowanej na Rosję jest bezsporne. Mniej oczywiste jest, czy Niemcy sformułują nową politykę wschodnią obliczoną na geopolityczną transformację tego regionu, który po 1989 r. został pozostawiony sam sobie, a teraz głosem Ukrainy upomina się o miejsce w demokratycznej Europie. Naturalnym partnerem Niemiec w formułowaniu takiej polityki powinna być Polska, która jednak musiałaby się zdecydować, czy widzi w zachodnim sąsiedzie partnera, czy wroga.

Chiny potrzebują Rosji

Ciesząc się z konsolidacji Zachodu w obliczu rosyjskiej agresji, błędem byłoby zapominać, że świat jest większy niż wspólnota zachodnia. Tak jak Ameryka i Europa zbierają sojuszników, tak czyni również Rosja. Nie bez powodzenia. Ani Azja, ani Afryka, ani Ameryka Południowa nie widzą powodu, aby się przyłączyć do sankcji politycznych i gospodarczych wobec Rosji. I nie jest to wcale – a przynajmniej nie tylko – zemsta za kolonialne grzechy Europy. Idea wspólnoty liberalnych demokracji konsoliduje świat zachodni, ale spotyka się z obojętnością albo sprzeciwem tzw. globalnego Południa. Dla tych krajów (m.in. Indii, Brazylii i Afryki Południowej), potrzebna jest nowa oferta sformułowana językiem politycznego realizmu.

Krajem o decydującym znaczeniu są Chiny. W 1956 r. Pekin powstrzymał Moskwę przed zbrojną interwencją w Polsce, obawiając się, że Związek Radziecki zdobędzie dominującą pozycję w świecie komunistycznym. Dzisiaj Chiny myślą o globalnym układzie sił, lecz zbyt silnej Rosji nie muszą się obawiać. Jednocześnie Rosja zbyt słaba też nie leży w ich interesie. Dlatego Pekin wspiera ją politycznie, ale już decyzja o udzieleniu pomocy wojskowej wiązałaby się z ryzykiem ostrej reakcji Ameryki i świata zachodniego. Tego Chiny wolałyby uniknąć.

Prezydent Barack Obama nazwał kiedyś Rosję średniej wielkości mocarstwem. Pod wieloma względami ta ocena była uzasadniona. Ale destrukcyjna siła Rosji jest nadal nie do zlekceważenia. Strach pomyśleć, jak wyglądałby świat ukształtowany przez Rosję i jej ideowych sprzymierzeńców. Dlatego w powtarzanej codziennie formule, że wojna w Ukrainie zmienia świat, nie ma przesady.

O autorze

Janusz Reiter

Autor jest byłym ambasadorem w Niemczech i USA, jest przewodniczącym Rady Centrum Stosunków Międzynarodowych

W tym natłoku wydarzeń i chaosie informacji, z którym zmagamy się od chwili rosyjskiej napaści na Ukrainę, kształtuje się nowa rzeczywistość świata. Wizyta amerykańskiego prezydenta w Warszawie, już druga od początku wojny w Ukrainie, była wyrazem dokonujących się na naszych oczach i z naszym udziałem geopolitycznych zmian w Europie i na świecie. A fakt, że po roku wojny prezydent USA Joe Biden przechadzał się po ulicach Kijowa obok prezydenta Wołodymyra Zełenskiego, podczas gdy rosyjski dyktator siedzi osamotniony na Kremlu, potwierdza, że Ukraina, a wraz z nią Europa i cały świat zachodni, nie jest na straconej pozycji. To jeszcze nie jest nowa rzeczywistość, lecz obraz dramatycznych zmian, które się dokonują.

Pozostało 89% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Publicystyka
Roman Kuźniar: Atomowy zawrót głowy
Publicystyka
Jacek Czaputowicz: Nie łammy nuklearnego tabu
Publicystyka
Maciej Wierzyński: Jan Karski - człowiek, który nie uprawiał politycznego cwaniactwa
Publicystyka
Paweł Łepkowski: Broń jądrowa w Polsce? Reakcja Kremla wskazuje, że to dobry pomysł
Publicystyka
Jakub Wojakowicz: Spotify chciał wykazać, jak dużo płaci polskim twórcom. Osiągnął efekt przeciwny