Leszek Miller: Krótka historia kontraktu norweskiego

Kontrakt norweski nie był umową międzyrządową, więc mój rząd nie mógł zrywać czegoś, czego nie było. Nie był także umową Baltic Pipe, bo ta realizowana przez duńskich i polskich operatorów systemu przesyłowego gazu została podjęta w listopadzie 2018 r. Kontrakt miał od początku propagandowy charakter i obliczony był na efekt wyborczy. Został parafowany przez szefów polskiego PGNiG i norweskiego konsorcjum 3 września 2001 r. w obecności premierów Polski i Norwegii przed wyborami parlamentarnymi w tych krajach.

Publikacja: 08.06.2022 21:00

Leszek Miller: Krótka historia kontraktu norweskiego

Foto: European Union 2020 - Source : EP/ Benoit BOURGEOIS

Największym problemem była ilość i cena gazu, który polska firma miała kupić. Norwegowie chcieli, aby PGNiG importowało minimum 8 mld m3, co było warunkiem opłacalności całego przedsięwzięcia. Dla Polski, razem z dostawami rosyjskimi i krajowymi, było to zdecydowanie za dużo, tym bardziej że cena gazu miała być wyższa o 30 proc. od paliwa rosyjskiego, a za niewykorzystany gaz i tak trzeba byłoby zapłacić, w myśl zasady „take or pay”. Stanęło na zakupach wynoszących 5 mld m3., a Norwegowie zobowiązali się, że znajdą odbiorców na pozostałe 3 mld. Ich firmy wiązały nadzieje ze Szwedami, ale okazało się, że Skandynawowie wolą tańszy gaz rosyjski, i po dwóch latach poszukiwań Norwegowie poinformowali, że nie są w stanie wywiązać się z podjętego zobowiązania i proponują jego wygaszenie. Projekt upadł z powodu jego niewykonalności.

Potwierdza to komunikat PGNiG z 2 grudnia 2003 r., w którym po rozmowach z norweskim Statoil napisano: „Wobec braku możliwości realizacji sprzedaży gazu na rynki skandynawskie, które miały wynosić ok. 3 mld m3 rocznie, oraz braku możliwości ulokowania na rynku polskim dodatkowej ilości ok. 5 mld m3 gazu ziemnego rocznie nie zostały spełnione podstawowe założenia ekonomiczne przedsięwzięcia. Dlatego też strony uznały, że brak jest przesłanek do realizacji umowy z 3 września 2001 r.”.

Czytaj więcej

Marek Pol: Wracałem z Moskwy szczęśliwy

To, że pomysł jest niewykonalny, od początku było jasne dla władz polskiej spółki. Zarząd PGNiG sprzeciwiał się kontraktowi, uznając, że w sytuacji nadmiaru zakontraktowanego gazu rosyjskiego zatwierdzenie kontraktu norweskiego przez walne zgromadzenie wspólników i radę nadzorczą może nastąpić dopiero po weryfikacji wielkości dostaw z Rosji. Rada nadzorcza PGNiG poszła jeszcze dalej i na posiedzeniu 17 września 2001 r. odrzuciła projekt uchwały aprobującej podpisanie umowy norweskiej i rekomendowanie jej walnemu zgromadzeniu. To wywołało retorsję ze strony rządu Buzka w postaci zmiany jej personalnego składu i w konsekwencji rada przyjęła kontrakt większością jednego głosu. Rada zwracała też uwagę, że zakupy gazu norweskiego przy nadwyżkach gazu z Rosji oznaczałyby ograniczenie własnego wydobycia. Poważnie rozpatrywano taki wariant, co byłoby wyrokiem śmierci na polskie firmy gazownicze.

Na absurdalność całego przedsięwzięcia zwracali uwagę liczni obserwatorzy i eksperci. Waldemar Kuczyński, były minister w rządzie Tadeusza Mazowieckiego i główny doradca ekonomiczny Jerzego Buzka, pisał w „Polityce”, że „wariant norweski jest najgorszy z możliwych, a przede wszystkim nierealny. Najbardziej wątpiącymi w jego wykonalność byli sami Norwegowie”. Kuczyński 22 marca 2014 r. ujął to jeszcze dosadniej, pisząc: „Pomysł rurociągu z Norwegii powstał wyłącznie pod wpływem politycznej fobii antyrosyjskiej w kręgu ważniejszych niż ja doradców premiera, którym on uległ”. I dodam, że bez jakichkolwiek ekonomicznych analiz celowości na tle innych sposobów dywersyfikacji.

Możliwość prawdziwej, a nie propagandowej, dywersyfikacji pojawiła się dopiero po renegocjacji umowy z Rosją. Próby urealnienia przeszacowanego kontraktu zawartego jeszcze przez rząd Hanny Suchockiej podejmował rząd Jerzego Buzka, ale na próżno. Dopiero długie rokowania prowadzone przez wicepremiera Marka Pola z rządem rosyjskim przyniosły efekty. W ich wyniku dostosowano dostawy do rzeczywistych potrzeb, zmniejszając ilość zakontraktowanego paliwa o 27 proc. i oszczędzając tym samym w kasie państwa około 5 mld dol. Zapewniono, że Polska nie będzie miała niedoboru gazu, jak i o tym, że nie grozi nam jego nadmiar, za który musielibyśmy zapłacić. Zwiększono liczby punktów odbioru na granicy wschodniej. Decyzje te oznaczały przykrojenie kontraktu jamalskiego do rzeczywistych potrzeb i otwarcie przestrzeni do dywersyfikacji, co zostało wykorzystane przez następne rządy.

Czytaj więcej

Jak uciekaliśmy od rosyjskiego gazu

Tak wygląda historia kontraktu norweskiego, który w swej intencji miał jedynie poprawić szanse wyborcze AWS w 2001 r. i który do dziś służy politycznej propagandzie i walce wyborczej.

O autorze

Leszek Miller

Był premierem w rządzie SLD–UP w latach 2001–2004

Największym problemem była ilość i cena gazu, który polska firma miała kupić. Norwegowie chcieli, aby PGNiG importowało minimum 8 mld m3, co było warunkiem opłacalności całego przedsięwzięcia. Dla Polski, razem z dostawami rosyjskimi i krajowymi, było to zdecydowanie za dużo, tym bardziej że cena gazu miała być wyższa o 30 proc. od paliwa rosyjskiego, a za niewykorzystany gaz i tak trzeba byłoby zapłacić, w myśl zasady „take or pay”. Stanęło na zakupach wynoszących 5 mld m3., a Norwegowie zobowiązali się, że znajdą odbiorców na pozostałe 3 mld. Ich firmy wiązały nadzieje ze Szwedami, ale okazało się, że Skandynawowie wolą tańszy gaz rosyjski, i po dwóch latach poszukiwań Norwegowie poinformowali, że nie są w stanie wywiązać się z podjętego zobowiązania i proponują jego wygaszenie. Projekt upadł z powodu jego niewykonalności.

Pozostało 81% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Publicystyka
Sondaż: Komisja ds. badania wpływów rosyjskich dzieli Polaków. Wyborcy PiS przeciw
Publicystyka
Jerzy Haszczyński: Polska była proizraelska, teraz głosuje w ONZ za Palestyną
Publicystyka
Artur Bartkiewicz: Czy sprawa sędziego Tomasza Szmydta najbardziej zaszkodzi Trzeciej Drodze i Lewicy?
Publicystyka
Bogusław Chrabota: Jarosław Kaczyński podpina się pod rolników. Na dłuższą metę wszyscy na tym stracą
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: Czy rekonstrukcja rządu da nowe polityczne paliwo Donaldowi Tuskowi