Polityka tak bardzo karmi się wojną, że na prawie dwa tygodnie mogliśmy zapomnieć o atmosferze towarzyszącej polskiemu życiu publicznemu od kilku lat. W natłoku tragicznych wiadomości i w imperatywie organizowania pomocy mało kto zwracał uwagę na słowa wojewody lubelskiego, który dziwił się, że organizacje proszą o pomoc finansową – wszak są wolontariuszami – albo wicepremiera Henryka Kowalczyka przypisującego rządowi zasługę za to, że w Polsce „nie powstały obozy dla uchodźców” (to zresztą dyskusyjny powód do zadowolenia, bo od początku trzeba było raczej pomyśleć o tym, jak je organizować, zamiast pozwalać, by w takie obozy zamieniły się punkty recepcyjne).
Czytaj więcej
Posłanka Koalicji Obywatelskiej, Urszula Zielińska chciała przerwy w obradach Sejmu i uzupełnienia porządku obrad o informację MSWiA ws. pomocy udzielanej uchodźcom z Ukrainy przez polskie władze. W odpowiedzi wicepremier i minister rolnictwa, Henryk Kowalczyk pytał czy "ta wypowiedź jest sterowana z Moskwy".
Najgłośniej słychać było jednak powszechne wołanie o pomoc dla uchodźców i głos wielkiego wsparcia dla walczącej Ukrainy. Ten ton zdominował też piątkowe posiedzenie Zgromadzenia Narodowego, którego obrady przebiegły w sposób godny i pełen odpowiedzialności. Tyle że wszystko to warstwa raczej symboliczna.
W tym samym czasie opozycja wprowadziła w Senacie poprawki do ustawy o pomocy dla uchodźców, a potem rządowa większość przegrała głosowanie w Sejmie o odrzucenie wielu z tych poprawek, na czele z przepisem o bezkarności polityczno-urzędniczej. PiS przegrał jednym głosem dzięki trójce własnych posłów i wstrzymaniu się „programowego sojusznika” Pawła Kukiza.
Testowanie sejmowej większości trwa więc w najlepsze, zupełnie jak przed wojną. Czy reszta polskiej polityki wróci w dawne koleiny, czy to, co się dzieje, wymusi jakościowe zmiany?