I faktycznie, obrona Polaków za granicą to polska specjalność. Niezależnie od tego, kto zasiada w rządzie, czuje się zobowiązany zareagować, gdy zagrożone są polskie szkoły na Białorusi czy kiedy Litwa ogranicza zakres nauczania w języku polskim.
Skupienie na Polakach za granicą – także „świeżych" emigrantach – jest istotną cechą polskiej polityki. Prezydent Bronisław Komorowski, nie pytając o zdanie Litwinów, pojechał do Polaków w Solecznikach, którzy protestowali przeciw niekorzystnej dla nich ustawie oświatowej. A szefowie MSW i MSZ Mariusz Błaszczak i Witold Waszczykowski polecieli do Wielkiej Brytanii, gdy pracujący tam Polak został pobity na śmierć. Do Polski żaden minister w podobnej sprawie nigdy nie przyleciał.
Dotychczas Polska miała moralny mandat do tej pięknej i zażartej walki o rodaków. Dobrze traktowała mniejszości na swoim terenie. Najlepszym przykładem jest utworzenie powiatu sejneńskiego i województwa opolskiego; bez troski o, odpowiednio, polskich Litwinów i polskich Niemców raczej by ich nie było.
Teraz podejście do mniejszości narodowych i etnicznych w Polsce zmienia się na gorsze – wynika z kilku tekstów, które ostatnio ukazały się w „Rzeczpospolitej". Organizacje mniejszości nie mogą się doczekać dofinansowania. Ukraińcy nie dostaną wsparcia obchodów okrągłej rocznicy akcji „Wisła". Na dodatek znikają dwujęzyczne (czyli niemieckie, bo polskie zostają) napisy z miejscowości włączanych do powiększonego Opola.
Wielokrotnie krytykowałem ograniczanie praw polskich społeczności za granicą. Tym bardziej czuję się uprawniony do wszczęcia alarmu w sprawie losu mniejszości narodowych w Polsce. Trzeba o nie dbać tak, jak chcielibyśmy, by inne kraje dbały o Polaków. ©?