Winę za obecną sytuację ponoszą niskie stopy procentowe, którymi starano się podsycać pękające bańki spekulacyjne w obawie przed gniewem Wall Street. W Polsce polityka taniego złotego może przynieść podobne skutki.
Uderz w stół, a nożyce się odezwą. Tak można scharakteryzować reakcję byłego szefa Fedu Alana Greenspana na zarzut sprowadzenia kryzysu bankowego. Wszystkiemu są winne Chiny i ich polityka kursowa. Od lat wartość juana jest sztucznie zaniżona wobec dolara, powodując narastanie deficytu handlowego (214 mld dol.). Ma to ten skutek, że tani import ogranicza wzrost płac i obniża oczekiwania inflacyjne, w tym te zakotwiczone w stopach długoterminowych.
Stały spadek stóp realnych w świecie od początku lat 90. musiała spowodować stałą nadwyżkę oszczędności nad inwestycjami. I rzeczywiście, w krajach rozwijających się stopa oszczędności wzrosła, kosztem konsumpcji, z 24 proc. PKB w 1999 r. do 33 proc. w 2006 r. Jednakże globalna rzeczywista stopa oszczędności nie zmieniła się, co oznacza, że kraje rozwijające się finansowały ujemną nadwyżkę (konsumpcję) w krajach rozwiniętych.
W rezultacie spadek długoterminowych stóp realnych obniżył rentowność wielu aktywów światowych (akcje, mieszkania). To pomogło nie tylko ożywić giełdy światowe po pęknięciu bańki internetowej w 2000 r., ale nawet dramatycznie podnieść ceny aktywów. Wartość akcji na podstawowych giełdach wzrosła do dziś do ponad 50 bln dol., dwukrotnie więcej niż w 2002 r.
Takie tłumaczenie mogłoby przekonywać, gdyby nie fakt, że ten sam Alan obniżył w latach 2003 – 2004 stopy procentowe w USA do niebywałego poziomu 1 proc. w odpowiedzi na spowolnienie po krachu internetowym, zalał rynki światowe pieniądzem i sprowokował wzrost cen domów, który skończył się kryzysem hipotecznym. Popyt na domy był wtedy napędzany oczekiwaniami rosnących cen mieszkań – dynamiką będącą pożywką baniek spekulacyjnych.