W 2004 roku przewodniczący Komisji Europejskiej Romano Prodi musiał przyznać, że UE pozostaje jeszcze bardziej w tyle za Stanami Zjednoczonymi. Zaraz jednak pojawili się optymiści, którzy jęli udowadniać, że to tylko pozorna przewaga, a inwestycje europejskie już -już przyniosą radykalne przyspieszenie rozwoju naszego kontynentu. W Europie zaś zaczyna się dopiero prawdziwe przyspieszenie. Z czasem o konkurencji gospodarczej przestano mówić, a zamiast strategii lizbońskiej pojawił się traktat lizboński, który nie tyle ma coś przyspieszać, ile sam jest gigantycznym przyspieszeniem i sukcesem.

A rozwój gospodarczy? Z kryzysu, który rozpoczął się w USA, Ameryka podniosła się szybciej niż Europa. Kryzys zaczął się od gigantycznych interwencji państwa na rynku, a i dziś prezydent USA robi wszystko, aby upodobnić swój kraj do Europy, co będzie się wiązało z podcięciem skrzydeł amerykańskiej dynamice. Można jednak liczyć na amerykańską demokrację, która uniemożliwi mu – w każdym razie w sporej części – realizację projektów. A bez autodestrukcji Ameryki trudno sobie wyobrazić, aby UE nie zostawała za nią coraz bardziej w tyle.

W 1961 roku na XXII Zjeździe KPZR Chruszczow ogłosił, że poziom życia w Związku Sowieckim w 1980 roku prześcignie Stany Zjednoczone. W przewidywaniach był skromniejszy niż włodarze UE, ale metoda była podobna. Pomysł, aby rozwój gospodarczy przeprowadzać metodą planów centralnych, wydawało się, uległ już kompromitacji, ale zdrowy rozsądek podpowiada, że nigdy nie utraci on powabu dla sprawujących władzę. Jeśli plan szwankuje, to tylko dlatego, że nie dość precyzyjnie był zaprojektowany, a Europa była za mało zintegrowana. Potrzebny będzie nowy traktat.

[ramka][link=http://blog.rp.pl/wildstein/2010/01/04/lizbonska-strategia-czyli-traktat/]Skomentuj[/link][/ramka]