Polega ona na stopniowym ograniczaniu ich możliwości działania. Nie wróży to dobrze ani przyszłości Polaków na Białorusi, ani stosunkom polsko-białoruskim.
Mińsk toleruje co prawda działalność Andżeliki Borys, przewodniczącej nieuznawanego oficjalnie Związku Polaków – ona i jej współpracownicy prowadzą społeczną szkołę polską w Grodnie i organizują rozmaite imprezy. Zarazem jednak władze co pewien czas wybierają kolejny cel i atakują. Tak stało się także teraz.
Na Białorusi w różnych miastach działają domy polskie, postawione i urządzone za pieniądze polskich podatników. Trzy z nich wciąż uznają za szefa ZPB Andżelikę Borys. W czwartek uderzono w dom w Iwieńcu (przed wojną miasto leżało w Polsce, 16 km od granicy z ZSRR) oraz w kierującą nim Teresę Sobol, która została bezprawnie wykluczona ze Związku Polaków. Uczyniło to namaszczone przez władze prorządowe kierownictwo ZPB ze Stanisławem Siemaszką na czele. W walkę o Dom Polski zaangażowały się białoruska milicja i KGB.
Niewykluczone, że po Iwieńcu przyjdzie czas na dwa kolejne domy polskie. A potem zapewne na oddziały ZPB, wciąż uznające panią Borys za szefową. Najwyraźniej chodzi o to, by jej zwolenników wystraszyć, uniemożliwić im działanie, no i przejąć własność ZPB. A po jakimś czasie będzie można powiedzieć Warszawie: problem Andżeliki Borys dotyczy tylko jej samej i kilkudziesięciu osób.
To polityka prowadząca donikąd. Nie chodzi bowiem o Andżelikę Borys czy Teresę Sobol. Związek Polaków na Białorusi musi mieć prawo do posiadania demokratycznie wybranych władz i prowadzenia normalnej działalności.