Różne pamięci Europejczyków

„Wspólną pamięć europejską” chcą nam zorganizować Francuzi i Niemcy. Ze szkodą dla miejsca Polski w historii Europy, a przede wszystkim ze szkodą dla prawdy – pisze europoseł PiS i historyk

Publikacja: 11.12.2008 00:15

Red

Ostra debata na temat programu muzeum II wojny światowej, który został przez jego autorów nazwany wstępnym zarysem koncepcji, wynikła między innymi z faktu, że tekst ten nie był przez dłuższy czas dostępny. Sprawiło to wrażenie jego poufności. Ponadto jeden z jego autorów, prof. Paweł Machcewicz, dał się wcześniej poznać jako zagorzały i często niesprawiedliwy krytyk „polityki historycznej IV RP”, a dziś lansuje politykę historyczną w wydaniu Platformy Obywatelskiej. Spójrzmy jednak na ten tekst bez emocji.

[srodtytul]Atrakcyjne wątki wojskowe[/srodtytul]

Prezentowany przez prof. Pawła Machcewicza i dr. Piotra M. Majewskiego zarys programu można generalnie przyjąć, choć nie bez pewnych zastrzeżeń. Z racji politycznego charakteru inicjatywy i składu dyskutantów 6 października trudno przy tym rozdzielić uwagi o charakterze merytorycznym i politycznym.

Po pierwsze usytuowanie muzeum w Gdańsku, obok Europejskiego Centrum „Solidarności”, ma sens z racji roli, jaką to polskie dziś miasto odegrało jako dość znany w świecie pretekst ataku niemieckiego na Polskę w 1939 r., a także jako kolebka „Solidarności”.

Po drugie skuteczna promocja polskiej wizji historii II wojny światowej musi zakładać pokazanie losów Polski i Polaków na tle wydarzeń uniwersalnych. Problem oczywiście w proporcjach i doborze materiału.

Po trzecie zaproszenie do Rady Programowej historyków zagranicznych może teoretycznie pomóc w skutecznej promocji polskiej wizji wojny. Trudno bowiem promować tę wizję na Zachodzie bez pośrednictwa historyków zachodnich. Może pomóc, chociaż nie musi, gdyż wiele zależy od tego, kto się w tej radzie znajdzie i w jakiej proporcji. Są bowiem na Zachodzie historycy kompetentni i przyjaźnie nastawieni do Polski, ale nie ukrywajmy, że istnieje wielu autorów mało kompetentnych, którzy swą ignorancję uzupełniają uprzedzeniami lub własną polityką historyczną.

Dobór członków tej rady będzie sprawdzianem intencji organizatorów muzeum. Rady historyków mają też to do siebie, że niejednokrotnie poprzez uczone dyskusje paraliżują skuteczne działanie. Naprawdę ważne jest, jaką wizję historii II wojny światowej chce zrealizować w muzeum jego kierownictwo.

Warto się zastanowić nad stwierdzeniem, iż tworzone muzeum nie powinno dublować istniejących już w Polsce placówek, ale „niektóre, nawet fundamentalne tematy” mogą być przedstawione skrótowo. Otóż wydaje mi się, że muzeum kierować się powinno zasadą reprezentatywności różnych wątków z uwypukleniem wątków polskich. W dalszej części programu to ostatnie ujęcie zresztą przeważa.

[wyimek]Pomysł wzniesienia muzeum II wojny światowej w Polsce może być dobrym kontrposunięciem wobec nieustępliwości strony niemieckiej w sprawie „Widocznego znaku”[/wyimek]

Omawiając priorytety muzeum, autorzy programu podkreślili, że nie może to być muzeum historii wojskowości oraz że sprawy czysto militarne winny stanowić jedynie tło dla ukazania warstwy doświadczeń społecznych. Wątki wojskowe są jednak zawsze bardzo atrakcyjne dla zwiedzających i nie należy z nich rezygnować. Pozostaje pytanie o proporcje między obydwoma rodzajami tematów.

Autorzy słusznie rozpoczynają swą opowieść od drogi do wojny. W szkicowym ujęciu tej tematyki brakuje mi jedynie podkreślenia współpracy niemiecko-sowieckiej już w latach 20. (układy z Rapallo w 1922 r. i Berlina z 1926 r.) oraz Gdańska jako symbolu polityki bierności Francji (słynne pytanie: „mourir pour Danzig?”, musi się znaleźć w ekspozycji). Porównania nazizmu i komunizmu mają sens poznawczy i nie należy z nich zupełnie rezygnować. Przede wszystkim zaś nie można unikać ukazania ogromu zbrodni obydwu systemów w omawianym okresie.

Główna moja wątpliwość dotyczy tezy, iż uniwersalność przekazu „głęboko pacyfistycznego” można osiągnąć przez unikanie podkreślania narodowości cierpiących. Niestety, zwiedzający muzeum muszą się dowiedzieć, kto wojnę wywołał, i że odpowiedzialność, na przykład, za zniszczenie Warszawy i Drezna nie jest tą samą odpowiedzialnością.

[srodtytul]Kto wywołał wojnę[/srodtytul]

Przy całym współczuciu dla ofiar spośród obywateli Niemiec i ZSRR nie można abstrahować od faktu, że to decyzje przywódców tych dwóch państw, a nie anonimowe „totalitaryzmy”, doprowadziły do wojennej tragedii, a obywatele ci lub ich potomkowie winni adresować swe pretensje do Hitlera i Stalina, a nie do Polaków czy innych narodów szczególnie poszkodowanych przez wojnę.

Muzeum musi się z całą mocą przeciwstawić relatywizacji odpowiedzialności za wojnę, która stała się europejską modą. Wiem, o czym mówię, bo doświadczam tej mody codziennie w Parlamencie Europejskim. Pojednanie jest jednak możliwe jedynie na płaszczyźnie sprawiedliwej oceny przeszłości, a nie relatywistycznych uników.

Przy omówieniu dyplomatyczno-politycznego wymiaru wojny brakuje mi wzmianki o sojuszu francusko-polskim z 1921 r. oraz o niewypełnieniu zobowiązań sojuszniczych przez Francję i Wielką Brytanię (porozumienie z Abbeville z 12 września 1939 r.) oraz o moskiewskich rokowaniach brytyjsko-francusko-sowieckich z lata 1939 r. Dopiero pokazując ich fiasko, można wytłumaczyć, jak dużą rolę w niemieckiej napaści na Polskę odegrał także Stalin. W historiografii zachodniej marginalizuje się znaczenie porozumienia niemiecko-sowieckiego dla przebiegu pierwszego etapu wojny w latach 1939 – 1941.

Dlatego konieczne jest, aby w polskim muzeum II wojny światowej zaakcentować, iż wojna miała dwa etapy, że walczyły w niej dwie koalicje antyhitlerowskie: brytyjsko-francusko-polska przeciw Niemcom i ZSRR w latach 1939 – 1941 oraz amerykańsko-brytyjsko-sowiecka, z udziałem między innymi Polski, w latach 1941 – 1945, bo tylko w taki sposób ukażemy, jak niesprawiedliwie został potraktowany aliant polski pod koniec wojny.

Uważam też, że ekspozycja powinna układać się jednak w ciąg chronologiczny, gdyż w ten sposób łatwiej będzie widzom zrozumieć logikę wydarzeń wojennych i głębokość „światowej tragedii” wojny. Z europejskim, światowym i ogólnoludzkim wymiarem tragedii II wojny światowej należy jednak bardzo uważać. Łatwo bowiem będzie popaść w pięknoduchowski relatywizm, w którym zaciera się odpowiedzialność za czyny. Jako Polacy winniśmy być szczególnie uwrażliwieni na próby takiego przedstawiania historii, w którym wszyscy są odpowiedzialni, wszyscy cierpią, i nic na to nie można poradzić.

[srodtytul]Nie siedzieć cicho[/srodtytul]

Niejasne jest dla mnie, jaka ma być skala planowanego muzeum. We wstępie do programu mówi się, że nie musi ono mieć ogromnych rozmiarów, natomiast w zakończeniu, iż nie trzeba myśleć o ich ograniczeniu.

Tyle co do samego programu muzeum. Jeśli przyjąć, że jego organizatorzy zrealizują ten program, unikając wspomnianych tu luk i pułapek, to można mieć nadzieję, że muzeum spełni swoje zadanie. Pozostaje jednak zasadnicze pytanie, czy względy organizacyjne i polityczne pozwolą w praktyce wykonać ten zamiar. Jest to także pytanie o intencje organizatorów muzeum. Nie jestem zwolennikiem „kultury podejrzeń”, więc opieram się jedynie na publicznych wypowiedziach autorów.

Paweł Machcewicz napisał przed rokiem w „Gazecie Wyborczej”, że należy przeciwstawić się próbom relatywizacji historii ze strony niemieckiej. Dodajmy do tego jawne fałszowanie historii przez oficjalne czynniki rosyjskie i powszechną ignorancję w zakresie historii Europy Środkowej i Wschodniej w Europie Zachodniej, a będziemy mieli warunki, w jakich przychodzi nam prezentować w Polsce własną wizję II wojny światowej.

W tym samym artykule, pod hasłem walki z „zasiekami”, prof. Machcewicz jednak niesprawiedliwie i niepotrzebnie zrzucił winę za sparaliżowanie realizacji sieci „Pamięć i Solidarność” na rządy PiS. W istocie projekt ten sparaliżowała strona niemiecka. Profesor Machcewicz nie powinien się też dziwić, że jego projekt budzi nieufność, skoro z takim zapałem krytykował, najczęściej bezpodstawnie, na przykład w przypadku Muzeum Powstania Warszawskiego, politykę historyczną PiS.

Zważywszy zasadnicze różnice w rozumieniu polityki historycznej w Polsce, powinniśmy uzyskać bardziej spójne i wiarygodne informacje o intencjach przyświecających organizatorom muzeum. Istnieje bowiem taki sposób myślenia o naszej historii, że nic od nas, poza błędami, nie zależało, i że nie mamy się co pchać w świecie z naszą wizją historii, ale istnieje też przekonanie, że należy dbać o należne Polsce miejsce w historiografii światowej.

Nie tylko ze względu na klęski i krzywdy, ale także (z zachowaniem proporcji) ze względu na nasz wkład w dzieje powszechne. Intencje autorów byłyby jaśniejsze, gdyby do prac nad programem muzeum zaproszono – podobnie jak to było w przypadku Muzeum Powstania Warszawskiego – badaczy nie tylko prorządowych. Szanse na realizację właściwej wizji muzeum moglibyśmy także lepiej ocenić, wiedząc, skąd będą pochodziły fundusze na ten cel.

Pomysł wzniesienia muzeum II wojny światowej w Polsce może się stać dobrym kontrposunięciem Polski wobec nieustępliwości strony niemieckiej w sprawie „Widocznego znaku”. Pod pewnymi jednak warunkami. Należy przede wszystkim, jak słusznie zauważył niedawno Marek Cichocki, nie dać się zwieść hasłu „wspólnej pamięci europejskiej”. Francusko-niemiecki podręcznik do historii w szkołach średnich, o którym wspomniał on, a o którym chciałbym wkrótce napisać szerzej, stanowi dobitny dowód na to, że tę „wspólną pamięć” chcą nam zorganizować Francuzi i Niemcy, ze szkodą nie tylko dla miejsca Polski w historii Europy, ale przede wszystkim – dla prawdy. Ilość dziwacznych interpretacji i przemilczeń przekracza bowiem w tym podręczniku dopuszczalne granice.

Jedyna wspólna pamięć Europejczyków może się opierać na świadomości, że mamy różne pamięci i że winniśmy je poznać i konfrontować w świetle prawdy, a nie w świetle średniej europejskiej pod światłym przewodem państw bardziej rozgarniętych. Krótko mówiąc, muzeum II wojny światowej jest szansą, by nie siedzieć cicho.

Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości