Warto przypomnieć, że główną zmianą przewidzianą w traktacie lizbońskim jest zmiana systemu głosowania na taki, który daje przewagę największym krajom Unii. W uproszczeniu: Niemcy zyskują, Polska traci w porównaniu z obecnie obowiązującym traktatem nicejskim. W połączeniu ze zwiększeniem liczby dziedzin, gdzie państwa Unii Europejskiej głosują metodą większościową, a nie jednomyślnie, oznacza to większy wpływ największych w UE na dalsze losy Wspólnoty. To dlatego Niemcy są największym zwolennikiem nowego traktatu. Inni entuzjaści nowego prawa wskazują na lepsze funkcjonowanie Unii dzięki ograniczeniu prawa weta. Pojedynczy kraj będzie miał mniejsze możliwości hamowania takiego rozwoju Unii, którego chciałaby większość.

Do wejścia w życie traktatu lizbońskiego niezbędnych jest jeszcze kilka formalności i ważnych decyzji politycznych. Za formalność należy uznać podpis czeskiegoprezydenta, bo Vaclav Klaus, mimo gorącego sprzeciwu wobec Lizbony, nie będzie blokował decyzji parlamentu. Formalnością jest też podpis Lecha Kaczyńskiego, który wielokrotnie oświadczał, że traktat popiera, a z podpisem czeka tylko na decyzję Irlandii. Traktat musi też zaakceptować niemiecki trybunał konstytucyjny. Niemieccy politycy są przekonani, że sąd w Karlsruhe powie „tak” – werdykt ma być wydany w czerwcu.

Ale najważniejsza rozgrywka to powtórne referendum w Irlandii. Zostanie ogłoszone – to jest już pewne. Rząd w Dublinie czeka tylko na prawne deklaracje ze strony Unii dotyczącesuwerenności Irlandii w sprawach podatkowych, obyczajowych czy polityki obronnej oraz zachowania zasady: jeden komisarz na kraj. Prawnicy w Brukselijuż się nad nimi głowią.

Ostateczna treść będzie przedstawiona na unijnym szczycie w Brukseli w czerwcu. Wtedy referendum mogłoby się odbyć na jesieni. Na razie sondaże przewidują wynik pozytywny– społeczeństwo przerażone kryzysem gospodarczym nie zaryzykuje niechęci partnerów w Unii. Jednak niepopularność gabinetu premiera Briana Cowena może spowodować, że referendum stanie się okazją do wyrażenia wotum nieufności dla rządu. Jeśli traktat lizboński znów padnie w Dublinie, to nie ma mowy o pisaniu kolejnego.

Może za to zapłacić Chorwacja, prawie gotowa do członkostwa w UE. Rząd w Berlinie przekonuje bowiem, że nie zgodzi się na rozszerzenie Unii bez zmian instytucjonalnych ułatwiających funkcjonowanie Wspólnoty. Niemieccy eksperci przekonują jednak, że politycy mają już gotowy plan B. Polegałby on na przełożeniu najważniejszych, a może nawet wszystkich zmian przewidzianych traktatem lizbońskim, do traktatu akcesyjnego z Chorwacją czy Islandią, która też może zgłosić akces do Unii. A wtedy przeciwnicy traktatu lizbońskiego, którzy zazwyczaj są wielkimi zwolennikami rozszerzenia jako sposobu na rozwodnienie Unii, mieliby poważny problem, jak zagłosować.