[wyimek][b][link=http://blog.rp.pl/gociek/2009/11/19/gra-szesciolatkiem-czyli-ministerialne-dogmaty/]Skomentuj na blogu[/link][/b][/wyimek]
Krótko mówiąc, przygoda życia. I oczywiście jeden z cudów rządu Donalda Tuska. Niestety, polscy rodzice nie uwierzyli w zapowiedzi minister edukacji Katarzyny Hall i zignorowali jej reformę. Z danych MEN wynika, że w tym roku do szkół poszło zaledwie kilka procent sześciolatków.
Nietrudno odgadnąć, czego bali się rodzice – tego, że szkoły są nieprzygotowane do przyjęcia maluchów. Że zamiast sal z zabawkami czekają na nie przepełnione klasy. Że nie będzie osobnych zajęć dla siedmiolatków i sześciolatków, bo nie ma na to pieniędzy. Wszystko to dla Ministerstwa Edukacji jest nieważne, bo działa w imię zasady: obiecaliśmy reformę, będzie reforma. Koszt nieistotny.
Na tym nie koniec. Kilka tygodni temu "Rz" informowała o raporcie brytyjskich naukowców z Cambridge Primary Review. Z ich badań wynikało, że im dzieci wcześniej idą do szkoły, tym... gorzej radzą sobie podczas nauki. Publikacja wywołała gorącą dyskusję o tamtejszym systemie edukacji, który do szkół wysyła już pięciolatki. Zabrali w niej głos m.in. Finowie, którzy ślą do szkół siedmiolatki i chwalą się najlepszymi wynikami nauczania w Europie.
W Polsce zamiast badań i dyskusji mamy ministerialne dogmaty, a zamiast pieniędzy na szkoły – mechanizmy spychania odpowiedzialności na samorządy. Sądząc po opublikowanych dziś przez "Rz" danych, minister Hall czym prędzej powinna znaleźć sobie jakieś inne dzieci i innych rodziców do przeprowadzania reformy. Bo ci dzisiejsi najwyraźniej jej nie rozumieją. Ale czy można się im dziwić?