Wybory wygrywa się w Polsce na wsi – to zdanie jak mantrę powtarzali eksperci i doradcy polityczni w latach 90. I rzeczywiście, była taka prawidłowość. Z reguły kto zdobywał większe poparcie wśród elektoratu wiejskiego, ten wygrywał.
Jednak od zwycięstwa Platformy w 2007 r. ta zasada już nie obowiązuje. Donald Tusk i PO pokazali wtedy, że w wyborach można zwyciężyć, opierając się głównie na elektoracie miejskim.
Ale by zostać prezydentem, trzeba zdobyć ponad 50 proc. głosów. Kandydaci nie mogą więc zlekceważyć ani wyborców z miast, ani tych ze wsi.
Dziś w lepszej sytuacji przed II turą jest Bronisław Komorowski. I nie tylko dlatego, że w I turze zebrał o 5 pkt proc. poparcia więcej niż jego główny konkurent (41,5 do 36,5). Kandydat PO 20 czerwca zdobył aż 46 proc. głosów wyborców z miast i 31 proc. wyborców wiejskich.
W dodatku na wsi głosowało na niego więcej osób (1,7 mln) niż na Tuska w II turze wyborów w 2005 r. Jeśli kandydat PO przed II turą doprowadzi do podobnej mobilizacji wyborców miejskich jak jego partia w trakcie wyborów parlamentarnych w 2007 r. i utrzyma przyzwoite poparcie na wsi, to 4 lipca zwycięży.