Wulgaryzmy dobrze się sprzedają

Rozmowa z Katarzyną Kłosińską, językoznawcą z Uniwersytetu Warszawskiego

Publikacja: 15.07.2010 00:54

Katarzyna Kłosińska, językoznawca z Uniwersytetu Warszawskiego, prowadzi audycję „Co w mowie piszczy

Katarzyna Kłosińska, językoznawca z Uniwersytetu Warszawskiego, prowadzi audycję „Co w mowie piszczy?” w radiowej Trójce

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński Robert Gardziński

[b]Rz: W USA trwa dyskusja na temat tego, czy w mediach można używać niecenzuralnych wyrazów. Niektórzy uważają, że zakaz pogwałci wolność słowa. Czy rzeczywiście o wolność słowa tu chodzi?[/b]

Katarzyna Kłosińska: Jeżeli wolnością jest naruszanie godności i intymności drugiego człowieka, to rzeczywiście mamy tu do czynienia z ograniczeniem wolności słowa. Wulgaryzmy jako wyrazy, które odnoszą się do dwóch najbardziej intymnych sfer, czyli wydalania i seksu, sprawiają, że ktoś, kto nie ma ochoty na wejście w te sfery, jest do tego zmuszany. Dlatego w naszej kulturze ich używanie uważane jest za nieetyczne, a w najlepszym wypadku – nieeleganckie. Im bardziej oficjalny kontakt, tym przyzwolenie na posługiwanie się wulgaryzmami jest mniejsze.

[b]To dlaczego w Polsce coraz popularniejsze jest przeklinanie na scenie teatralnej albo w filmach?[/b]

Z wielu powodów. Najprostszy to ten, że czujemy się ludźmi wolnymi i część z nas uważa, iż żadne reguły życia społecznego nie powinny ograniczać wolności. Inną przyczyną jest oglądalność – spece od marketingu zauważyli, że brutalność (a wulgaryzmy wnoszą jej dużo) dobrze się sprzedaje. W filmach czy literaturze wulgaryzmy pojawiają się także dlatego, że dialogi mają przypominać codzienne Polaków rozmowy, a te niestety często bez słowa na „k” się nie obędą.

[b]Czy w każdej sytuacji w teatrze czy filmie przekleństwa są dozwolone?[/b]

Najmniej mogą razić wtedy, kiedy są wyrazem silnych emocji. Są sytuacje, w których większość z nas zaklęłaby pod nosem, na przykład w wielkiej złości. Trudno sobie wyobrazić, żeby w filmie miało być inaczej. Jednak media często są normotwórcze. Ludzie uważają, że to, co usłyszą w telewizji, jest dozwolone. Powstaje błędne koło – scenarzysta napisze: „ja, k..., idę, k..., po piwo, k...”, bo takie dialogi słyszy na ulicy, a potem ludzie to powtarzają.

[i]rozmawiała Matylda Młocka[/i]

[b]Rz: W USA trwa dyskusja na temat tego, czy w mediach można używać niecenzuralnych wyrazów. Niektórzy uważają, że zakaz pogwałci wolność słowa. Czy rzeczywiście o wolność słowa tu chodzi?[/b]

Katarzyna Kłosińska: Jeżeli wolnością jest naruszanie godności i intymności drugiego człowieka, to rzeczywiście mamy tu do czynienia z ograniczeniem wolności słowa. Wulgaryzmy jako wyrazy, które odnoszą się do dwóch najbardziej intymnych sfer, czyli wydalania i seksu, sprawiają, że ktoś, kto nie ma ochoty na wejście w te sfery, jest do tego zmuszany. Dlatego w naszej kulturze ich używanie uważane jest za nieetyczne, a w najlepszym wypadku – nieeleganckie. Im bardziej oficjalny kontakt, tym przyzwolenie na posługiwanie się wulgaryzmami jest mniejsze.

Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości