[b]Rz: W USA trwa dyskusja na temat tego, czy w mediach można używać niecenzuralnych wyrazów. Niektórzy uważają, że zakaz pogwałci wolność słowa. Czy rzeczywiście o wolność słowa tu chodzi?[/b]
Katarzyna Kłosińska: Jeżeli wolnością jest naruszanie godności i intymności drugiego człowieka, to rzeczywiście mamy tu do czynienia z ograniczeniem wolności słowa. Wulgaryzmy jako wyrazy, które odnoszą się do dwóch najbardziej intymnych sfer, czyli wydalania i seksu, sprawiają, że ktoś, kto nie ma ochoty na wejście w te sfery, jest do tego zmuszany. Dlatego w naszej kulturze ich używanie uważane jest za nieetyczne, a w najlepszym wypadku – nieeleganckie. Im bardziej oficjalny kontakt, tym przyzwolenie na posługiwanie się wulgaryzmami jest mniejsze.
[b]To dlaczego w Polsce coraz popularniejsze jest przeklinanie na scenie teatralnej albo w filmach?[/b]
Z wielu powodów. Najprostszy to ten, że czujemy się ludźmi wolnymi i część z nas uważa, iż żadne reguły życia społecznego nie powinny ograniczać wolności. Inną przyczyną jest oglądalność – spece od marketingu zauważyli, że brutalność (a wulgaryzmy wnoszą jej dużo) dobrze się sprzedaje. W filmach czy literaturze wulgaryzmy pojawiają się także dlatego, że dialogi mają przypominać codzienne Polaków rozmowy, a te niestety często bez słowa na „k” się nie obędą.
[b]Czy w każdej sytuacji w teatrze czy filmie przekleństwa są dozwolone?[/b]