Można by w to nawet uwierzyć, gdyby nie to, że w sprawie Kamińskiego nastąpiło przedziwne – nawet jak na polskie standardy – spiętrzenie takich przypadków.
W czwartek "Rz" ujawniła, że śledztwo przeciw Kamińskiemu zakończył nie prokurator, który je prowadził (Bogdan Olewiński), lecz jego przełożony Robert Kiliański. Stało się to wbrew zasadom. Oburzenia nie kryli prokuratorzy i politycy. Tydzień wcześniej prokurator Kiliański, któremu tak się spieszyło przed wyborami, by zapowiedzieć oskarżenie byłego szefa CBA, podał się nagle do dymisji. Dlaczego? Nie wiadomo.
Na tym nie koniec. W październiku 2009 r. "Rz" ujawniła, że szefowa Prokuratury Okręgowej w Rzeszowie Elżbieta Kosior stwierdziła, iż nie ma podstaw do stawiania byłemu szefowi CBA zarzutów. Dziwnym trafem szybko została zwolniona, a jej miejsce zajął wspomniany Kiliański. Ciąg dalszy nastąpił po wybuchu afery hazardowej, gdy premier Donald Tusk usunął kilku ministrów swego rządu i zapowiedział zwolnienie Mariusza Kamińskiego. Wtedy nagle się okazało, że prokuratura w Rzeszowie chce pilnie postawić szefowi CBA zarzuty. Finał znamy – to zamieszanie z ostatnich dni i zabawa w zamykam -otwieram śledztwo.
Jak tłumaczyć to zamieszanie? Albo rzeszowska prokuratura nie wie, co robi, a jej pracownicy nie grzeszą kompetencją. Albo niezależna rzekomo prokuratura tak naprawdę jest rozgrywana przez polityków, którzy jednego dnia potrzebują pilnie śledztwa, bo trzeba szefa CBA wyrzucić z pracy, a innego potrzebna im zapowiedź aktu oskarżenia, bo właśnie finiszuje kampania wyborcza. Obie możliwości budzą głęboki niepokój. Ale naprawdę przeraża ta druga.
[link=http://blog.rp.pl/gociek/2010/07/16/dziwne-przypadki-rzeszowskiej-prokuratury/]Skomentuj[/link]