PO-PiS powinny zawrzeć pakt dla reform

Dodając odwagi reformatorom z PO, partia Kaczyńskiego ich rękoma dokonałaby niezbędnych zmian w polskich finansach publicznych, nie pozostawiając tego zadania na kolejne kadencje i dla kolejnych rządów – pisze publicysta „Rzeczpospolitej”

Aktualizacja: 30.08.2010 12:20 Publikacja: 30.08.2010 01:51

PO-PiS powinny zawrzeć pakt dla reform

Foto: Fotorzepa, Seweryn Sołtys Seweryn Sołtys

Polska potrzebuje głębokich reform – to hasło, solidarnie głoszone przez PiS i PO dokładnie pięć lat temu, dziś jest niestety dalej aktualne. Wciąż mamy niesprawne państwo, niewydolny wymiar sprawiedliwości, publiczne finanse zaś znajdują się w opłakanym stanie. Choć na ulubionej przez rząd dwubarwnej mapie Europy zielona Polska wygląda ładnie, nawet wzrost gospodarczy bez przebudowy sposobu wydawania publicznych pieniędzy nie uchroni naszego kraju przed katastrofą.

Zapowiedź podniesienia podatku VAT, zmian w OFE czy wypowiedź wicepremiera Pawlaka o katastrofalnym stanie budżetu to nie tylko deklaracje polityczne, lecz także ważne sygnały dające nam pojęcie o rzeczywistej kondycji naszego państwa.

[srodtytul]Suflowanie pasywności[/srodtytul]

Przez ostatnie trzy lata PO nie przeprowadzała koniecznych zmian, tłumacząc się niechęcią Lecha Kaczyńskiego. Katastrofa pod Smoleńskiem oraz zwycięstwo Bronisława Komorowskiego przyspieszyły moment, w którym PO może w końcu zabrać się za reformy. Paradoks polega jednak na tym, że choć są one konieczne, rząd Donalda Tuska z co najmniej dwóch powodów nie będzie mógł i nie będzie chciał ich realizować.

Premier wie doskonale, że wygrał wybory w 2007 roku nie dlatego, że Polacy uwierzyli w obietnicę gospodarczego cudu (łatwo się pogodzili z tym, że cudu nie ma, ba, jest kryzys, a dalej kochają Platformę), ale dlatego, że po burzliwym dwuleciu rządów PiS zamarzyli o politycznej stabilizacji. Owszem, Polacy lubią przyglądać się politycznym wojnom, ale równocześnie obawiają się, że ich skutkiem może być mniej sprawne codzienne rządzenie krajem.

Donald Tusk wydaje się też świadom, że Bronisław Komorowski wygrał rywalizację z Jarosławem Kaczyńskim nie ze względu na swoją osobistą popularność, lecz dlatego, że milion obywateli więcej wolało postawić na polityczną stabilizację niż niepewność związaną z powierzeniem prezydentury prezesowi PiS.

Przeprowadzenie radykalnych reform nieuchronnie musiałoby oznaczać koniec owej stabilizacji i mogłoby prowadzić do zmiany politycznych preferencji. Pewnie dlatego życzliwi Platformie publicyści od dnia zwycięstwa Komorowskiego w drugiej turze wyborów suflują Platformie polityczną pasywność. Jak pisał Jacek Kucharczyk, dyrektor Instytutu Spraw Publicznych, „nawet jeśli opozycja nie będzie miała dość głosów w parlamencie, żeby blokować ustawy, to tym bardziej będzie zaprzęgać do blokowania reform różne grupy społeczne, które poczują się nimi zagrożone. Zakończenie jednej kampanii stanie się więc początkiem kolejnej, w której przeciwko PO mobilizowane będą związki zawodowe i inne organizacje reprezentujące różne grupy interesu. Mimo że białe kołnierzyki nie palą opon przed Sejmem, to ich opór może paraliżować działania reformatorskie równie skutecznie co zadymy organizowane przez związkowców z »Solidarności«” („Komorowski – patron reform”, „Rzeczpospolita” 4 sierpnia 2010).

Podobnego zdania jest Ireneusz Krzemiński, który przestrzega rząd przed kosztownymi socjalnie reformami: „obcinanie różnych budżetowych obciążeń – to prawdziwa klęska w sytuacji, gdy wszyscy niezadowoleni, z tysiąca powodów, mogą się oto znaleźć pod skrzydłami oskarżycielskiego PiS” („Polityka resentymentu”, „Rzeczpospolita” 1 sierpnia 2010).

[srodtytul]Nadzieja w Schetynie i Komorowskim[/srodtytul]

Jak więc przeprowadzić reformy, skoro szef Platformy nie ma na nie ochoty, a jego sympatycy doradzają mu, aby nie robił niczego, bo może wzmocnić opozycję?

Po pierwsze, warto zauważyć, że Platforma nie jest dziś monolitem. W szeroko rozumianym obozie władzy istnieją różne centra, które mogą chcieć podjąć się reformatorskiego wysiłku. Naturalnym ośrodkiem mogącym forsować gruntowne zmiany w państwie jest Pałac Prezydencki. Bronisław Komorowski nie musi się liczyć z perspektywą bliskich wyborów i może sobie pozwolić na znacznie większy dystans wobec bieżącej polityki. W swoich wypowiedziach dał wyraz nadziejom na stworzenie prezydentury ponadpolitycznej, co oznacza, że mógłby stać się on patronem jeśli nie gruntownej reformy państwa, to przynajmniej gruntownej naprawy jego finansów.

Byłoby to tym bardziej możliwe, że – jak zapowiadał w rozmowie z „Rzeczpospolitą” prezydent („Weto to broń ciężka”, „Rz” 19 sierpnia 2010) – nie będzie stronił od własnych inicjatyw legislacyjnych i przy dobrym klimacie politycznym chciałby proponować swoje pomysły.

Jako zwolennik reform, a zarazem przeciwnik łatania dziur przez podnoszenie podatków dał się poznać ostatnio także nowy marszałek Sejmu Grzegorz Schetyna. W wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” apelował: „mówię do nas wszystkich, do ludzi Platformy: ruszajmy do roboty, bo to nasz obowiązek” („Nie zrywam z twardą polityką”, 20 sierpnia 2010). Dlatego można zaryzykować tezę, że to on mógłby się stać liderem proreformatorskich sił w samej Platformie.

Tym bardziej że – mimo politycznej twardości ocierającej się niekiedy o brutalność – znany jest on z przywiązania do swych konserwatywno-liberalnych przekonań. Konserwatywnych w sferze obyczajowej i wolnorynkowych sympatii ekonomicznych. A zaproponowana przez rząd podwyżka podatku VAT z gospodarczym liberalizmem nie ma wiele wspólnego.

Jeśli założymy, że zacytowane powyżej wypowiedzi polityków to nie tylko element politycznych rozgrywek wewnątrz obozu władzy, ale też szczere deklaracje, to można sobie wyobrazić sytuację, że pod patronatem Bronisława Komorowskiego Grzegorz Schetyna mobilizuje do działania proreformatorskie skrzydło Platformy.

W mocy jednak wciąż pozostaje drugi argument przeciw reformom: lęk przed wzmocnieniem opozycyjnego Prawa i Sprawiedliwości. Ten lęk mogłoby zmniejszyć tylko zaangażowanie PiS w proreformatorskie działania ramię w ramię z Platformą.

[srodtytul]Podżyrować Platformę[/srodtytul]

Taka współpraca, choć z punktu widzenia interesów państwa racjonalna, na pierwszy rzut oka wydaje się politycznie niemożliwa. Dlaczego PiS miałby brać na siebie część ciężaru przeprowadzania reform, skoro ewentualny wstrząs społeczny, za który dałoby się obwinić partię Tuska, to jedyna obecnie szansa na szybki powrót do władzy partii Kaczyńskiego?

Realizacja planu „im gorzej, tym lepiej” byłaby jednak nie tylko krótkowzroczna, ale też mogłaby nie przynieść oczekiwanych rezultatów. PiS bowiem nie jest uważany za alternatywę dla Platformy w sferze społeczno-gospodarczej i wcale nie musiałby zyskać na kłopotach PO. Podobnie jak dotychczas nie zyskał na kryzysie gospodarczym.

Taki pakt nie oznaczałby żadnej koalicji, a nawet zawieszenia politycznej wojny polsko-polskiej. Wymagałby jedynie wyłączenia z pola konfliktu zaledwie kilku sfer czy ustaw poprawiających kondycję państwowej kasy.

Kluczowe pytanie w tej sytuacji brzmi: czy w atmosferze wojny totalnej myślenie o jakiejkolwiek współpracy PO z PiS nie jest skrajną naiwnością? Niezależnie od tego, ilu posłów PiS zaniepokojonych sytuacją gospodarczą byłoby życzliwie nastawionych do takiego współdziałania, tę decyzję podjąć musi sam Jarosław Kaczyński. Nawet jeśli sprawdzą się pogłoski o tym, że zamierza on wycofać się do drugiego szeregu i skupić wyłącznie na wyjaśnianiu katastrofy smoleńskiej.

Tylko czy prezes PiS, który po zakończeniu kampanii zaostrzył swoją retorykę, zbojkotował zaprzysiężenie Bronisława Komorowskiego i mówił o jego wyborze jako o „nieporozumieniu”, będzie zdolny zawrzeć pakt z prezydentem?

Paradoksalnie podżyrowanie platformerskich reform przez PiS mogłoby się jednak dla tej ostatniej partii okazać korzystne. Dodając odwagi reformatorom z PO, partia Kaczyńskiego ich rękoma dokonałaby niezbędnych zmian w polskich finansach publicznych, nie pozostawiając tego zadania na kolejne kadencje i dla kolejnych rządów (być może także dla gabinetu kiedyś w przyszłości przez siebie stworzonego). A przy okazji Prawo i Sprawiedliwość mogłoby się zaprezentować już teraz jako partia przewidywalna i odpowiedzialna za Polskę.

Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości