PiS - walka o przywództwo w PiS

Prawo i Sprawiedliwość powinno się wystrzegać wdawania w spekulacje, kto powinien przejąć stery w partii po Jarosławie Kaczyńskim – pisze politolog

Aktualizacja: 04.11.2010 07:18 Publikacja: 04.11.2010 00:58

PiS - walka o przywództwo w PiS

Foto: Archiwum

Red

Walki frakcyjne wewnątrz partii są w polityce rzeczą nieuchronną. W naturalny sposób nasilają się po przegranych wyborach, gdy niektóre środowiska i ich liderzy chcą wzmocnić swą pozycję na fali kontestacji innych, obarczonych odpowiedzialnością za porażkę. Do podobnych rozgrywek dochodzi przed kolejnymi wyborami, gdy rozstrzyga się przyszła pozycja poszczególnych frakcji, związana zwłaszcza z obecnością jej przedstawicieli na szczytach list wyborczych.

W tym kontekście – parę miesięcy po przegranych wyborach prezydenckich, w przededniu wyborów samorządowych i w perspektywie kolejnych parlamentarnych – nikogo nie powinno dziwić, że w szeregach Prawa i Sprawiedliwości trwa w najlepsze rywalizacja o wpływy. Kłopot – dla PiS – w tym, że część jego polityków wciela się w role, które nie wynikają z wewnątrzpartyjnego układu sił i racjonalnej oceny sytuacji, ale są im narzucane – niekiedy bez szczególnego wysiłku – przez przeciwników politycznych i sprzyjające im media. Oto bowiem tematem wiodącym dyskusji politycznej staje się kwestia przywództwa w PiS, choć akurat ona nie powinna budzić w tej chwili szczególnych kontrowersji.

[srodtytul]Lider niekwestionowany[/srodtytul]

Wynik Jarosława Kaczyńskiego w wyborach prezydenckich potwierdził bowiem jego przywództwo w dwóch wymiarach – wewnątrz PiS i na polskiej prawicy. Co prawda były to kolejne wybory z rzędu przegrane przez niego (i jego partię), ale nieduża strata do Bronisława Komorowskiego i kontekst smoleński powodują, że zmiana przywódcy Prawa i Sprawiedliwości nie jest w tej chwili racjonalną alternatywą.

Po pierwsze, byłaby ona niezrozumiała dla znacznej części elektoratu. Po drugie, nie ma w tej chwili w PiS polityka, który z racji swego autorytetu w jego szeregach czy też pozycji w strukturach, względnie popularności społecznej, mógłby zapewnić zachowanie spójności ugrupowania i wydatnie zwiększyć jego popularność.

Jeszcze mniejsze szanse powodzenia – jeśli za cel uznać powrót do władzy w państwie środowisk tworzących obecnie PiS – mają inicjatywy zmierzające do budowy nowych partii na gruzach Prawa i Sprawiedliwości, gdyby doszło do jego podziału. W tym kontekście znaczenie lansowanej w mediach jako kluczowej dla PiS rywalizacji „ziobrowców” z „liberałami” jest zdecydowanie przeceniane.

[wyimek]Rzeczywiste znaczenie polityczne wewnątrzpisowskiej rywalizacji „ziobrowców” z „liberałami” jest zdecydowanie przeceniane [/wyimek]

Zwłaszcza że w tych dywagacjach nie uwzględnia się stanowiska milczącej – w tej sprawie – większości działaczy, a także wyborców którzy są znacznie mniej przekonani do opinii, że skoro przegrało się tyle i tyle wyborów w takim a takim czasie, to trzeba koniecznie zmienić przywódcę, a może nawet i program, szczególnie gdy alternatywy nie gwarantują poprawy.

Z punktu widzenia PiS racjonalne powinno być zatem wystrzeganie się wdawania w spekulacje, kto powinien przejąć stery w partii po Jarosławie Kaczyńskim, nawet jeżeli czyni się to z zastrzeżeniem, że są to dywagacje warunkowe – „jeśli PiS przegra wybory w 2011 roku, a prezes sam postanowi zrezygnować”. Każde nawet nieopatrznie rzucone słowo, każda zdawkowa uwaga na ten temat może stać się punktem wyjścia do niekończących się medialnych analiz i komentarzy, a te – pogłębiając wrażenie ostrych sporów wewnątrz ugrupowania – po prostu mu szkodzą.

Skoro partia znajduje się w oczywisty sposób w trudnej sytuacji – mając przeciw sobie nie tylko bardzo popularną partię rządzącą i pozostałe ugrupowania parlamentarne, ale także, co w Polsce ma niestety olbrzymie znaczenie, większość wpływowych mediów – zwieranie szeregów zdaje się najroztropniejszą taktyką. Z pewnością nie jest nią publiczne wzajemne okładanie się przedstawicieli poszczególnych rywalizujących frakcji, a może po prostu nielubiących się polityków.

[srodtytul]Krytycy koncesjonowani[/srodtytul]

Nie jest dla PiS korzystne, gdy szef jego klubu parlamentarnego zaczyna kojarzyć się wyborcom głównie z krytyką Joanny Kluzik-Rostkowskiej. Równie źle, gdy posłanka Kluzik-Rostkowska swoimi żalami na sytuację w partii dzieli się na antenie TVN 24 lub na łamach „Wprost”. Otóż nie są to miejsca, gdzie politycy PiS powinni rozgrywać swe sprawy wewnętrzne.

Zasada jest prosta, choć naiwnym idealistom może wydać się bardzo brutalna. Takie media, jak TVN 24, „Gazeta Wyborcza” czy „Wprost” – biorąc pod uwagę ich rolę w polskiej polityce, bynajmniej (do czego zresztą mają pełne prawo) nieograniczającą się do zwykłego relacjonowania tego, co się w życiu partyjnym dzieje – to są PiS regularni przeciwnicy polityczni. Ich bojkot – pomijając skrajne sytuacje, gdy standardy rzetelności dziennikarskiej są łamane w sposób już całkowicie bezczelny (co się czasem zdarza) – nie byłby roztropny.

Czym innym jest jednak dawanie pola do popisu jawnie wrogim Prawu i Sprawiedliwości dziennikarzom, którzy – wysłuchawszy standardowych, nawet niekiedy zawoalowanych żalów na traktowanie tego czy innego polityka w PiS – nie dość, że zyskują „newsa”, którym będą epatować bez wytchnienia, to jeszcze wykorzystują go jako polityczne narzędzie do walki z tą partią.

Zasada nieprowadzenia walki wewnętrznej na nieprzyjaznym sobie terenie nie dotyczy oczywiście wyłącznie PiS. Tak się jednak składa, że jakoś nie widać, aby jacyś politycy PO, chcący wykonać atak na inną frakcję w Platformie, biegali w tym celu do TV Trwam, a to byłaby porównywalna ideowo sytuacja. Wyrazem szczerości intencji w chęci reformowania partii od wewnątrz jest więc wstrzemięźliwość w medialnym tego ogłaszaniu.

Kłopot z tymi spośród polityków PiS, którzy – z różnych zresztą powodów – nie potrafią jej zachować, jest też taki, że chcąc nie chcąc, stają się politykami koncesjonowanymi.

Ich medialna obecność – przekładająca się czasem na poparcie wyborcze, choć nie jest to przecież, o czym powinni pamiętać, żelazna reguła – jest ściśle uzależniona od stopnia ich krytycyzmu względem PiS: w myśl zasady dobry pisowiec to były pisowiec, a najlepszy pisowiec to ten piętnujący sytuację we własnej partii w liberalnych mediach.

[wyimek]Wynik Jarosława Kaczyńskiego w wyborach prezydenckich potwierdził jego przywództwo wewnątrz PiS i na polskiej prawicy[/wyimek]

Tyle tylko, że były PiS-owiec jest użyteczny na ogół jedynie krótko po rozstaniu z PiS, a i reformator, gdy tylko przestanie kontestować linię partii i osobę jej prezesa, traci niemal cały powab dla tych dziennikarzy, którzy z walki z PiS uczynili nie tylko źródło utrzymania (bo to jakże chętnie emitowane materiały i drukowane artykuły), ale i swoją misję.

[srodtytul]Koniunktura na awantury[/srodtytul]

Rywalizacja wewnątrz PiS jest zatem naturalna, ale z uwagi na polityczny i medialny kontekst prowadzona w sposób dla partii szkodliwy. Siłą rzeczy najwięcej wątpliwości budzi ona w wykonaniu tych członków Prawa i Sprawiedliwości, którzy rozgrywają ją w nieprzyjaznych PiS mediach. Warto jednak wprowadzić dodatkowe zastrzeżenie – strat z tego tytułu ponoszonych przez partię nie należy wyolbrzymiać.

Można w sumie założyć, że elektorat PiS, ten twardy i ten potencjalny, nie czeka z wypiekami na twarzy, kogo swą niewymowną gracją przyprze do muru w wieczornej audycji TVN 24 Justyna Pochanke albo jaką puentę po serii przenikliwych pytań wypowie Monika Olejnik. Niewykluczone zatem, że w dłuższej perspektywie dla PiS więcej złego może wynikać z – trzymając się ostatnio najbardziej klasycznych przykładów – powtarzających się połajanek Mariusza Błaszczaka, kierowanych pod adresem Joanny Kluzik-Rostkowskiej. Dla głównej partii opozycyjnej cenniejszy byłby wizerunek szefa klubu jako kogoś, kto trafia na słynne medialne „setki” z powodu błyskotliwego i rzeczowego punktowania błędów i zaniechań rządzących.

Walki frakcyjnej w PiS nie należy jednak sprowadzać wyłącznie do kwestii rozgrywki medialnej. Zważywszy na fakt, że Prawo i Sprawiedliwość stanowi obecnie jedyną alternatywę (choć na razie głównie potencjalną, bez szans na rychłe odwrócenie trendów sondażowych) dla Platformy Obywatelskiej, wielkie znaczenie ma, kto w wyniku tych walk zostanie desygnowany do przyszłego Sejmu – bo przy obecnej ordynacji wyborczej to oznacza otrzymanie „jedynek” na listach. Chodzi tu o jakość opozycji, a być może zaplecza przyszłego rządu, jeśli jednak PiS wybory niespodziewanie – zważywszy na obecną sytuację polityczną – wygra.

Walka wewnętrzna spycha w partii na daleki plan osoby mające duży potencjał merytoryczny, premiuje natomiast harcowników, gotowych bez skrupułów wykorzystywać koniunkturę w mediach na awantury (rzecz typowa dla każdej polskiej partii). Jednym ze skutków nieumiejętności prowadzenia dyskretnej dyskusji w PiS na temat jego przyszłości jest niemal całkowite nieprzebijanie się programowych stanowisk tej partii.

Można zwalać winę na układ medialny – fakt, niesprzyjający czy nawet wrogi. To jednak zbyt proste wytłumaczenie. Nic zatem dziwnego, że do grona namiętnych krytyków PiS dołączają kolejni publicyści, którzy nie mogą wybaczyć Prawu i Sprawiedliwości, że zajmując się sobą, ułatwia trwanie przy władzy nieudolnej – ich zdaniem – PO.

[srodtytul]Mikro PO-PiS[/srodtytul]

Jest jeszcze jeden aspekt walki frakcyjnej – może najciekawszy, choć najtrudniejszy do uchwycenia: czy po kolejnych przetasowaniach, „wycinkach” jednych działaczy, promowaniu drugich, zwartość partii się powiększy czy też pogłębią się konflikty, które doprowadzą do powstania swoistego „mikro PO-PiS” po wyborach 2011 roku. Jeśli PiS w nich przegra, a PO będzie miała problem z utworzeniem rządu (brak samodzielnej większości bądź niemożność porozumienia się z SLD i PSL), kluczowe dla nowej struktury politycznej mogą być wówczas próby pozyskania przez Platformę tych polityków PiS, którzy wyrażają obecnie (i być może będą dalej wyrażać) swój krytyczny stosunek do linii partii.

Pozostaje w sferze spekulacji, jak duża mogłaby być skala ewentualnego rozłamu Klubu PiS w nowym parlamencie, czy wiązałaby się z przejściem części posłów/senatorów wprost do PO (jak to było w 2007 r. z Radosławem Sikorskim czy Antonim Mężydłą), czy z utworzeniem nowego ugrupowania, które zawiązałoby koalicję z PO, względnie wspierało ją nieformalnie. Niemniej takie scenariusze są zapewne rozważane i zwiększają poziom wzajemnej nieufności w Prawie i Sprawiedliwości. To napędza frakcyjną walkę. Z wszystkimi tego wyżej opisanymi konsekwencjami.

[i]Autor jest doktorem politologii, pod jego redakcją ukazała się niedawno praca zbiorowa „Władza w polskiej tradycji politycznej. Idee i praktyczne dylematy”[/i]

Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: Wiadomo, kto przegra wybory prezydenckie. Nie ma się z czego cieszyć
Publicystyka
Pytania o bezpieczeństwo, na które nie odpowiedzieli Trzaskowski, Mentzen i Biejat
Publicystyka
Joanna Ćwiek-Świdecka: Brudna kampania, czyli szemrana moralność „dla dobra Polski”
Publicystyka
Bogusław Chrabota: Jaka Polska po wyborach?
Publicystyka
Europa z Trumpem przeciw Putinowi