Ci wszyscy po nim o ludziach mówią i mówią bez końca. A Antoni Czechow, rosyjski lekarz, już nam o nich powiedział nieomal wszystko. Bez ekshibicjonizmu, nawet gdy bohaterami są ekshibicjoniści, prawie pruderyjnie.

Byłem w liceum fanem teatru, potem przestałem się do tego świata garnąć. Z wielu przyczyn, ale jedną z nich były inscenizacyjne wynaturzenia. Nie jestem tępym teatralnym konserwatystą, w latach 70. bawiła mnie Hanuszkiewiczowska "Balladyna" na motorach, bo była bardzo w duchu Słowackiego. Ale gdy aktorom każe się biegać nago po scenie, aby zagłuszyć pustkę, jest to obciach. Agnieszka Holland w "Aktorach prowincjonalnych" przedstawiła to wręcz jako eskapizm reżyserów. Tylko że PRL się skończył, a to w najlepsze trwało. Nic zaś mnie tak nie wkurzało, jak przerabianie, cięcie i łączenie Czechowa, ugniatanie go jak tworzywa. Chcecie eksperymentować, piszcie sami, nie słyszę o nowych sztukach. Ale dlaczego kroicie żywe ciało?

We wtorek obejrzałem "Sztukę bez tytułu" w reżyserii Agnieszki Glińskiej, wystawianą czasem jako "Płatonow". TVP Kultura przypomniała niedawną inscenizację Teatru Współczesnego. Owszem z paroma udziwnieniami. Graną chwilami w zawrotnym tempie jak komedia, ale po bożemu. To zresztą stary spór o Czechowa, jak go grać, on sam zalecał, żeby komediowo. A i tak nie było tylko śmiesznie, a chwilami wcale nie było, co autor naturalnie umiał przewidzieć.

Z dawnego teatru zapamiętałem aktorskie kreacje, nie zawsze te z pierwszego planu, pełne dyskretnego współczucia dla bohaterów. Zbigniewa Zapasiewicza, męża jednej z trzech sióstr w słynnej telewizyjnej inscenizacji Bardiniego. Czy Barbarę Krafftównę w prawie niemym epizodzie Szarlotty w "Wiśniowym sadzie" z Teatru Współczesnego. Czechow to wdzięczny patron takich perełek, bo nie zbawia i nie potępia, ale dostrzega każdego. W tej nowej inscenizacji zbanalizowany przez filmowy przemysł Borys Szyc-Płatonow opowiedział mi o ludzkiej duszy. Bez ekshibicjonizmu i bez nudzenia. I to był znowu mój teatr!