Trudna prawda o polskich błędach

Trudno obarczać odpowiedzialnością rosyjskich kontrolerów lotów. W takich warunkach, jakie wówczas panowały, polski samolot w ogóle nie powinien podchodzić do lądowania – twierdzi ekspert lotniczy

Publikacja: 21.01.2011 00:08

Trudna prawda o polskich błędach

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński Robert Gardziński

Red

Ujawnione ostatnio stenogramy ze smoleńskiej wieży kontroli lotów nie zmieniają oceny tego, co stało się 10 kwietnia w Smoleńsku. Nie ma żadnych wątpliwości, że całość odpowiedzialności za katastrofę spoczywa na stronie polskiej. Lot przygotowano wyjątkowo nieudolnie. Lotnisko w Witebsku, które zostało wyznaczone na zapasowe, było tego dnia nieczynne, o czym w Polsce nie wiedziano.

Skalę bałaganu i niekompetencji najlepiej obrazuje fakt, że 10 kwietnia po 9 rano, gdy szczątki rządowego tupolewa od kilkudziesięciu minut płonęły w lesie pod Smoleńskiem, w polskim Centrum Operacji Powietrznych nadal zastanawiano się nad skierowaniem samolotu na lotnisko zapasowe.

[srodtytul]Uparcie chcieli lądować[/srodtytul]

Szwankował nie tylko system dowodzenia. Załoga nie miała pojęcia o elementarnych procedurach, które obowiązują w tego typu lotach. Piloci nie mieli wymaganych certyfikatów, potwierdzających znajomość rosyjskich procedur.

Pierwszy pilot, który powinien zajmować się pilotowaniem, musiał prowadzić korespondencję, był bowiem jedyną osobą z załogi, która porozumiewała się po rosyjsku. Załoga miała obowiązek się dowiedzieć, w jakich warunkach przyjdzie jej lądować. Gdyby to zrobiła, powinna przełożyć start do chwili, aż warunki w Smoleńsku się poprawią.

Ale ostatecznie nie ma dużego znaczenia, czy przed startem załoga znała warunki panujące na Siewiernym. O zalegającej tam mgle piloci na pewno wiedzieli przed nawiązaniem kontaktu z wieżą w Mińsku, wielokrotnie informowała ich o niej również wieża w Smoleńsku. Kolejne ostrzeżenia nie wywierały jednak żadnego efektu, piloci uparcie chcieli lądować.

Stenogramy z wieży kontrolnej pokazują, że nie tylko załoga Tu-154 wykazała się skrajną nieodpowiedzialnością. Pilot jaka-40, który wylądował w Smoleńsku ponad godzinę przed tupolewem, w sposób drastyczny złamał procedury. Nie odszedł na drugi krąg, choć otrzymał wyraźne polecenie z wieży.

Warto przy tym zaznaczyć, że większą dyscypliną wykazała się załoga rosyjskiego iła-76, która wykonała polecenie kontrolerów i odeszła na drugi krąg. Być może to ocaliło jej życie.

Załoga polskiego jaka-40 przyczyniła się, niestety, do katastrofy. Po jego ryzykanckim lądowaniu Rosjanie nabrali przekonania, że polskie samoloty są wyposażone w specjalistyczny sprzęt, który pozwala lądować przy niesprzyjającej pogodzie. Pilot jaka nawiązał łączność z załogą Tu-154M. Powinien odradzić jej lądowanie. Tymczasem najpierw uprzedził pilotów tupolewa o fatalnych warunkach pogodowych, ale zaraz potem stwierdził „możecie próbować [lądować], jak najbardziej”. Była to rada, oględnie mówiąc, skrajnie nieodpowiedzialna.

[srodtytul]Kontrolerzy pomagali Polakom[/srodtytul]

Trudno obarczać odpowiedzialnością załogę smoleńskiej wieży kontroli lotów. Wszelkie dywagacje na temat rzekomej winy kontrolerów należy zacząć od stwierdzenia, że w takich warunkach polski samolot w ogóle nie powinien podchodzić do lądowania. Skoro jednak – mimo wielu ostrzeżeń i braku pozwolenia na lądowanie – Polacy się uparli, żeby lądować, kontrolerzy starali im się w miarę możliwości pomagać. Ale nie można skutecznie pomóc komuś, kto lekceważy procedury i reguły.

Kontrolerzy dysponowali kiepskim sprzętem, który nie pozwalał na precyzyjne naprowadzanie samolotu przy złej pogodzie. Kontroler wypowiadający słynne słowa: „na kursie, na ścieżce” nie chciał wprowadzić polskich pilotów w błąd. Zapewne podawał te informacje w najlepszej wierze, opierając się na danych ze sprzętu, którym dysponował. To samo dotyczy komendy: „horyzont”, która rzekomo miała paść za późno. Oficer na wieży kontroli lotów nie miał podanej na radarze dokładnej wysokości, na której znajdował się Tu-154, ponieważ jest to urządzenie nieprecyzyjne.

Piloci dobrze o tym wiedzieli. Wiedzieli również o tym, że lotnisko jest fatalnie wyposażone. Tę świadomość mieli również ci, którzy przygotowywali przelot. Czy należało próbować lądować na takim lotnisku we mgle?

Wiele wątpliwości narosło wokół widzialności, którą smoleńska stacja meteorologiczna oceniła na 800 metrów, podczas gdy komisja ministra Jerzego Millera oszacowała ją na 200 – 300 metrów. Nieprecyzyjna informacja mogła wynikać ze zmieniających się szybko warunków.

Trzeba też pamiętać, że takie wartości zawsze podaje się w przybliżeniu, mgła jest zjawiskiem przyrodniczym. Informacja o widzialności nie była zresztą przeznaczona dla pilotów tupolewa, tylko dla załogi wieży.

Zupełnym nieporozumieniem jest natomiast mówienie o naruszeniu sterylności wieży. Być może nie panował w niej idealny porządek, ale wszyscy, którzy w niej przebywali, starali się pomóc polskim pilotom. Każdy, kto widział amerykańskie filmy wie, jaka panuje tam atmosfera.

[srodtytul]Braki w polskim szkoleniu[/srodtytul]

Lista zaniedbań i błędów polskiej załogi jest długa. W kokpicie przebywali ludzie, którzy nie mieli prawa tam być, piloci przestawili wysokościomierz ciśnieniowy, żeby wyłączyć system TAWS, który przeszkadzał im w lądowaniu, nie potrafili też poderwać samolotu, kiedy jeszcze był na to czas.

Braki w wyszkoleniu i nieznajomość procedur dały o sobie znać w polskim lotnictwie w ostatnich latach niejednokrotnie. Przyczyn katastrofy smoleńskiej należy więc szukać nie na smoleńskiej wieży kontroli lotów, ale w polskim systemie szkolenia pilotów.

Trzeba też zauważyć, że po polskiej stronie przyczyny katastrofy wyjaśniają osoby, które wcześniej odpowiadały za bezpieczeństwo lotów w MON. Skrajnym tego przykładem jest pułkownik Mirosław Grochowski, szef Inspektoratu MON ds. Bezpieczeństwa Lotów. Takie osoby nie powinny być dopuszczone do materiałów postępowania ani ich oceny. Pułkownik Grochowski odgrywa szczególnie aktywną rolę w oskarżaniu kontrolerów z wieży, próbując zrzucić z siebie odpowiedzialność za stan bezpieczeństwa w polskim lotnictwie wojskowym.

[i]—not. tyc.[/i]

[i]Tomasz Hypki, inżynier lotnictwa, wydawca, w okresie PRL działacz opozycyjny. Jest prezesem Agencji Lotniczej Altair wydającej czasopisma „Skrzydlata Polska” i „RAPORT – wojsko, technika, obronność” oraz serii książkowej „Największe bitwy XX wieku”. Sekretarz Krajowej Rady Lotnictwa[/i]

Ujawnione ostatnio stenogramy ze smoleńskiej wieży kontroli lotów nie zmieniają oceny tego, co stało się 10 kwietnia w Smoleńsku. Nie ma żadnych wątpliwości, że całość odpowiedzialności za katastrofę spoczywa na stronie polskiej. Lot przygotowano wyjątkowo nieudolnie. Lotnisko w Witebsku, które zostało wyznaczone na zapasowe, było tego dnia nieczynne, o czym w Polsce nie wiedziano.

Skalę bałaganu i niekompetencji najlepiej obrazuje fakt, że 10 kwietnia po 9 rano, gdy szczątki rządowego tupolewa od kilkudziesięciu minut płonęły w lesie pod Smoleńskiem, w polskim Centrum Operacji Powietrznych nadal zastanawiano się nad skierowaniem samolotu na lotnisko zapasowe.

Pozostało 89% artykułu
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości
Publicystyka
Jerzy Haszczyński: Sędziowie decydują o polityce Rumunii
Publicystyka
Marek Migalski: Prawa mężczyzn zaważą na kampanii prezydenckiej?
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Publicystyka
Zuzanna Dąbrowska: Szary koń poszukiwany w kampanii prezydenckiej
Materiał Promocyjny
Transformacja w miastach wymaga współpracy samorządu z biznesem i nauką