Na utrwalające się rozbieżności w publikowanych wynikach sondaży, które szeroko dyskutowane były w mediach w ciągu dwóch tygodni (także w „Rz" z 15 kwietnia 2011 r. „To zupełnie różne badania") można spojrzeć dwojako: pesymistycznie i optymistycznie.
Dwa różne pytania
Pesymizmem napawa przede wszystkim niedostrzeganie lub lekceważenie przez wykonawców tych badań poważnych konsekwencji dłuższego utrzymywania się tej skali rozbieżności. Uzasadnione niezrozumienie przez odbiorców, czyli nas wszystkich, 19 proc. różnic poparcia dla danej partii w badaniach wykonanych w tym samym czasie musi budzić nieufność co do metody badawczej, a czasami także podejrzliwość co do intencji realizatorów badania.
Fachowców być może przekona to, że 39 proc. i 31 proc. poparcia dla PO oraz 27 proc. i 23 proc. poparcia dla PiS to w rzeczywistości „bliźniacze wyniki" (jak je określił Wojciech Szacki w „GW" z 16 – 17 kwietnia 2011 r.). Być może fachowcy wykażą też zrozumienie dla tezy, że trzy badania najpoważniejszych pracowni badań opinii w Polsce na ten sam temat „to zupełnie różne badania" (patrz tytuł wyżej) i nie powinny specjalnie dziwić kilkunastoprocentowe różnice w poparciu dla danej partii.
W badaniach sondażowych odmawia udziału często nawet kilkadziesiąt procent wylosowanych osób. Skutkiem są błędne wyniki
Nie sądzę jednak, by wyjaśnienia te przyjęli politycy, dziennikarze i zwykli wyborcy. Zaakceptowanie bowiem tego, że PO ma poparcie w granicach od 31 proc. (CBOS) do 50 proc. (GfK Polonia) oznacza niemal całkowitą utratę wartości poznawczej takich wyników. Wszyscy mamy prawo zapytać, dlaczego sondażownie nie mogą ustalić wspólnej metodyki badań, która dawałaby szansę na porównywalność wyników?