Bloger zwraca uwagę na artykuł, który napisał Marcin Kącki w "Gazecie Wyborczej". Artykuł dotyczył odsuniętego od smoleńskiego śledztwa prokuratora Marka Pasionka. Kącki napisał m.in.:
Z analizy billingów telefonu Pasionka wynika, że od maja do listopada 2010 r. kilkadziesiąt razy kontaktował się z dziennikarzami "Naszego Dziennika" i "Rzeczpospolitej". A po rozmowach z Pasionkiem obie gazety publikowały informacje o przebiegu śledztwa smoleńskiego.
Pasionka przesłuchano w lutym 2011 r. Co zeznał? Że nigdy nie dzwonił do wspomnianych dziennikarzy. Co innego jednak wynikało z billingów, więc śledczy uznali, że kłamie - czytamy w "Wyborczej".
Uwagę Grzegorza Wszołka zwrócił fragment z billingami.
Jak to możliwe, że w ważnym śledztwie, które ma zbadać, czy odsunięty prokurator nie był źródłem przecieku, następuje kolejny przeciek, tym razem do "Gazety Wyborczej"? Skąd dziennikarz ma dostęp do billingów i zeznań Marka Pasionka? Dlaczego nie zapytał go o komentarz? W prokuraturze wojskowej nigdy nie było zakazu - formalnego i nieformalnego - kontaktów z dziennikarzami. Po raz pierwszy od dawna dziennikarze uczestniczą w kontrolowanym przecieku na wysoko postawionego prokuratora - pisze Grzegorz Wszołek.
Inny fragment artykułu w "GW" też zwraca uwagę blogera.