Po pierwsze, w świetle tej odnowionej hierarchii różnego rodzaju marsze i kontrmarsze nagle okazały się zupełnie nieistotne. Jakby odbywały się na Madagaskarze. To przypomina moją sytuację w Hiszpanii, do której jeżdżę od kilku lat. Jako ktoś z boku nie jestem w stanie zaangażować się emocjonalnie w to, czy premier Zapatero zrobił kolejne głupstwo, czy też cieszyć się, że już oddał swój urząd komu innemu.
Po drugie, mam dosyć tego, że w Polsce ciągle trzeba składać deklaracje, po której stronie się stoi. Jeślibym mógł, chciałbym mieć coś wspólnego z ludźmi i z jednej, i z drugiej strony. Tymczasem to coraz bardziej niemożliwe. Deklaracja co do poglądów politycznych - nie chodzi nawet o wielkie idee, ale np. o to, że podoba ci się jakiś konkretny pomysł tej czy innej partii - od razu ustawia, a czasem i kończy rozmowę.
Ostatnio podczas nagrywania płyty KnŻ nagle zaczęło do mnie na komórkę dzwonić mnóstwo nieznanych mi numerów. Jeśli coś takiego się dzieje, to znaczy, że gdzieś coś chlapnąłem, a teraz media chcą, żebym to skomentował. Tym razem sprawa dotyczyła wypowiedzi dla jakiejś regionalnej rozgłośni. Powiedziałem coś podobnego co przed chwilą - że w Hiszpanii nie obchodzi mnie to, że mają kiepskiego premiera, ale zacnego króla, natomiast w Polsce jest dla mnie ważne, czy dozorca mojego domu jest kretynem. Od razu runęła masa telefonów z pytaniem, czy mówiąc o dozorcy, miałem na myśli Kaczyńskiego czy Tuska.
Męczy mnie to nieustanne wciąganie w sferę, w której obecnie jestem ignorantem. I jest to ignorancja z własnej woli, bo spór przybrał już formę dla mnie nie do przyjęcia. Tym bardziej że skądinąd wiem, bo widziałem na własne oczy, że ci ludzie zapiekli w swoim sporze potrafią dyskutować na poziomie koleżeńskim. Zastanawiam się, ile w tej całej eskalacji emocji roli telewizji, która musi być coraz ostrzejsza, aby utrzymać audytorium, musi podkręcać emocje. Może politycy przed kamerami sądzą, że inaczej widz przestanie ich oglądać?
Mało kto zdaje sobie sprawę, że to tak naprawdę jest teatr, więc ludzie przenoszą te emocje na poziom relacji interpersonalnych. Sam mam kilku kolegów, którzy się do mnie nie odzywają, bo zakładają, że mam takie a nie inne poglądy polityczne.
Co zresztą jest nieprawdą, bo ja zasadniczo politykom nie wierzę. Już dawno sparzyłem się na ich socjotechnicznych chwytach, z których jako człowiek, który spędził dziewięć lat na wydziale socjologii, zdaję sobie sprawę. Duża część społeczeństwa odbiera to jednak jako real, no, ale co się dziwić, skoro również sporo Polaków nie rozumie, co się do nich mówi w telewizyjnych "Wiadomościach".