Nowy ruch społeczny wzorowany na dawnej Akcji Wyborczej Solidarność, skupiający polityków o poglądach konserwatywnych i centroprawicowych wywodzących się z PO i PiS, który dałby prawicy ponad 50 proc.? O takiej koncepcji – choć do wyborów jeszcze daleko – coraz częściej mówi się w środowiskach polityków, którzy w 2005 r. dali się poznać jako zwolennicy tworzenia PO – PiS.
W poniedziałek lider PJN, europoseł Paweł Kowal w rozmowie z „Rz" zasugerował, że prawicę może zjednoczyć nie Jarosław Kaczyński, ale „równie dobrze może to być prawicowe środowisko PO".
Wydawać by się mogło, że to tylko rojenia polityka, którego ugrupowanie znajduje się mocno pod progiem wyborczym, więc szuka alternatywy pozwalającej na efektywny start w wyborach do PE w 2014 r. Ale podobne głosy dochodzą też ze środowiska konserwatywnych polityków PO. – Szeroki front nie partii politycznych, ale osób o spójnych przekonaniach, to rozwiązanie coraz częściej spotykane w europejskiej polityce – przyznaje jeden z konserwatystów PO. I dodaje, że może to być jedyna droga, by zablokować marsz do władzy światopoglądowej lewicy.
Różnice ideowe w Platformie stają się coraz wyraźniejsze. Jak pisała niedawno „Rz", nie chodzi tylko o sprzeciw grupy posłów tej partii wobec klubowych projektów ustaw o in vitro czy związkach partnerskich, ale i np. klauzuli sumienia dla aptekarzy.
Poza tym Donald Tusk – skutecznie dotąd realizujący zasadę Panu Bogu świeczkę, a diabłu ogarek – wobec ofensywy Janusza Palikota zaczyna mieć problemy z utrzymaniem równowagi między lewym a prawym skrzydłem swej partii. Nie oznacza to co prawda rozpadu PO, ale ewentualną frondę.