Wajcha odbija

Subotnik Ziemkiewicza

Publikacja: 25.08.2012 14:33

Rafał A. Ziemkiewicz

Rafał A. Ziemkiewicz

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

Jeżeli książkę napisała amerykańska feministka, a w Polsce wydali ją Dominikanie, to już samo w sobie jest powodem, żeby przeczytać. Inna sprawa, że amerykańska autorka z tutejszymi feministkami, których postawa sprowadza się do robienia na złość tacie, byłemu facetowi, księdzu i Jarosławowi Kaczyńskiemu, pewnie by się do szczególnej wspólnoty nie poczuwała. A na wieść, że u nas za modelowe „feministki" uchodzą panie pochwalające prostytucję jako sposób wyzwolenia kobiet z „patriarchatu", mogłaby się wręcz złapać za głowę.

Myślę o Gail Dines i książce „Pornoland ? jak skradziono naszą seksualność". Rzecz jest warta polecenia wszystkim, może poza młodymi małżonkami, bo po takiej dawce opisanych suchym, naukowym językiem obrzydliwości odechciewa się na dłuższy czas. Ale opłaca się tę cenę zapłacić, żeby wiedzieć, co kryje się pod pojęciem „pornografia". Że dawno już nie ma to nic wspólnego z żadną dodającą życiu pikanterii frywolnością, a już zwłaszcza z „wyzwoleniem seksualnym". Wręcz przeciwnie ? jest to raczej forma masowego zniewalania konsumentów, ich dehumanizowania i odmóżdżania przez rekinów tego biznesu, równie cynicznych i bezwzględnych, jak dilerzy narkotyków czy mafiosi żyjący z hazardu.

Pamiętam jeszcze głupkowate dysputy, podsycane przez dyżurne autorytety salonów, gdy u nas nieudolnie próbowano się zmierzyć z tym problemem ? a kto może powiedzieć, co to właściwie jest pornografia, a może zakażecie pielęgniarkom nosić czepki, bo zdarzają się faceci, których to podnieca? Hłe, hłe? Gail Dines podeszła do sprawy prosto: pornografią jest to, co wybierają w przeglądarkach i sklepach internetowych ludzie poszukujący w nich pornografii. I zajęła się opisem, oraz analizą psychologiczną i socjologiczną skutków używania tych treści, które wybierają oni najczęściej. Nie będę tu państwa zniesmaczał opisami tego, jakie to treści ? człowiekowi w moim wieku w ogóle raczej nie kojarzą się one z seksem, wydają się być tyle obrzydliwe, co zwyczajnie głupie. Tym, co sprawia, że książki nie można ot tak odłożyć, jest odnotowywana przez autorkę skala zjawiska, masowość, z jaką za pomocą tej gargantuicznej maszyny do masturbacji, jaką jest internet, głęboko patologiczny przekaz dociera bez żadnych przeszkód do milionów nastolatków, kształtując w nich zupełnie chore postawy, zaburzając psychikę i przyszłe relacje. Powtórzę ? na skalę masową.

Swoją drogą, to kolejny, bardzo dobitny dowód polskiej postkolonialnej degeneracji umysłowej. Żeby zacząć poważnie porozmawiać o polskiej transformacji gospodarczej, musieliśmy zacząć tłumaczyć książki amerykańskich marksistów. Z pornografią jest podobnie ? trzeba dopiero książki amerykańskiej feministki, by zrozumieć, jak bardzie nijak się ma do wyzwania nasza „debata publiczna", zdominowana w tej kwestii przez obślinionych dziadów, mrugających z lubieżnym chichotem do młodzieży, żeby korzystała z tego, czego im swego czasu brakowało.

Ale na marginesie tej książki (o której pewnie jeszcze kiedyś napiszę więcej) nasuwa się i inna refleksja. Otóż łatwiej nam zrozumieć obłęd „rewolucji seksualnej", gdy zapoznamy się ? a Dines opisuje to bardzo ciekawie ? z glebą, na której ona wyrosła. Gdy czyta się, do jakiego stopnia zesznurowane, skretyniałe w pruderii było amerykańskie społeczeństwo lat pięćdziesiątych, to łatwiej pojąć oszałamiający sukces Hefnera czy Flinta.

Rzecz jest naprawdę warta zwrócenia uwagi, bo wskutek naszych postkolonialnych kompleksów w ogóle jej nie zauważamy. Przecież zachodnia „rewolucja seksualna", która ostatecznie seks skomercjalizowała i zamieniła w jakiś tartak, ponury jak piąty dzień chlania nałogowego alkoholika, nie jest wyjątkiem. Polakowi trudno zrozumieć sukces „bezstresowego wychowania" wymyślonego przez szalonego doktora Spocka wbrew elementarnemu zdrowemu rozsądkowi, bo nie wie, jak wyglądała panująca przed nim w krajach anglosaskich pedagogika „zimnego wychowu". Trudno mu pojąć szaleństwa feminizmu i politycznej poprawności, bo przeważnie otwiera ze zdumienia gębę, gdy mu opowiadam anegdoty takie, jak ta przekazana przez Jana Karskiego, którego w połowie lat sześćdziesiątych w renomowanym nowojorskim hotelu podczas rezerwowania pokoju zapytano (rutynowo!) czy nie jest Żydem albo Murzynem. Bo jeśli jest ? to won, to jest hotel dla porządnych gości. Albo jak ta opowiadana przez Grażynę Bacewicz, która, także w latach sześćdziesiątych, nie mogła w belgijskim banku podjąć z konta pieniędzy ? zdziwieni pracownicy kazali jej przyjść w towarzystwie mężczyzny (i bynajmniej nie chodziło o bezpieczeństwo).

W kraju, w którym równouprawnienie kobiet dokonało się faktycznie kilkadziesiąt lat wcześniej, niż na Zachodzie, w którego kulturę, mimo wszystkich etnicznych konfliktów, podsycanych zresztą świadomie przez zaborców, głęboko wrosły zasady tolerancji religijnej i zgodnego współżycia różnych kultur, nie mogło wyrosnąć wariactwo „politycznej poprawności". W kraju, w którym od prostego chłopa, po jaśnie pana zlecającego podstawową edukację seksualną panicza dziewce służebnej seks traktowano przez wieki z dużo większą dozą zdrowego rozsądku, niż w Europie, miotającej się między libertyńskim rozpasaniem a wiktoriańską obłudą, podobnie nie było powodów histerycznego rzucania się w rozwydrzenie „rewolucję seksualną".

Niestety, wszystko to przychodzi do nas jako import. Tamci odreagowują maksymalnym przeginaniem pały to, że przez lata przeginali ją w przeciwną stronę ? a Polak czuje się w obowiązku robić to samo. No bo jak tak robi Biały Człowiek, to na tym widać polega postęp cywilizacyjny.

Ostatnia, ale naprawdę ostatnie rzecz, jaka Polakowi potrafi przyjść do głowy, to że nie musi wcale wszystkiego co płynie z Zachodu bezmyślnie naśladować i traktować jak świętości. Że są takie sfery życia, w których jesteśmy od nich mądrzejsi, rozsądniejsi i to nie my ich, ale oni nas mogliby z pożytkiem dla siebie naśladować.

Zupełnie nam to nie przychodzi do głowy, chociaż tak właśnie jest.

Publicystyka
Roman Kuźniar: 100 dni Donalda Trumpa – imperializm bez misji
Publicystyka
Weekend straconych szans – PiS przejmuje inicjatywę w kampanii prezydenckiej?
felietony
Marek A. Cichocki: Upadek Klausa Schwaba z Davos odkrywa prawdę o zachodnim liberalizmie
Publicystyka
Koniec kampanii wyborczej na kółkach? Dlaczego autobusy stoją w tym roku w garażach
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
analizy
Jędrzej Bielecki: Radosław Sikorski nie ma już złudzeń w sprawie Donalda Trumpa