Jeżeli książkę napisała amerykańska feministka, a w Polsce wydali ją Dominikanie, to już samo w sobie jest powodem, żeby przeczytać. Inna sprawa, że amerykańska autorka z tutejszymi feministkami, których postawa sprowadza się do robienia na złość tacie, byłemu facetowi, księdzu i Jarosławowi Kaczyńskiemu, pewnie by się do szczególnej wspólnoty nie poczuwała. A na wieść, że u nas za modelowe „feministki" uchodzą panie pochwalające prostytucję jako sposób wyzwolenia kobiet z „patriarchatu", mogłaby się wręcz złapać za głowę.
Myślę o Gail Dines i książce „Pornoland ? jak skradziono naszą seksualność". Rzecz jest warta polecenia wszystkim, może poza młodymi małżonkami, bo po takiej dawce opisanych suchym, naukowym językiem obrzydliwości odechciewa się na dłuższy czas. Ale opłaca się tę cenę zapłacić, żeby wiedzieć, co kryje się pod pojęciem „pornografia". Że dawno już nie ma to nic wspólnego z żadną dodającą życiu pikanterii frywolnością, a już zwłaszcza z „wyzwoleniem seksualnym". Wręcz przeciwnie ? jest to raczej forma masowego zniewalania konsumentów, ich dehumanizowania i odmóżdżania przez rekinów tego biznesu, równie cynicznych i bezwzględnych, jak dilerzy narkotyków czy mafiosi żyjący z hazardu.
Pamiętam jeszcze głupkowate dysputy, podsycane przez dyżurne autorytety salonów, gdy u nas nieudolnie próbowano się zmierzyć z tym problemem ? a kto może powiedzieć, co to właściwie jest pornografia, a może zakażecie pielęgniarkom nosić czepki, bo zdarzają się faceci, których to podnieca? Hłe, hłe? Gail Dines podeszła do sprawy prosto: pornografią jest to, co wybierają w przeglądarkach i sklepach internetowych ludzie poszukujący w nich pornografii. I zajęła się opisem, oraz analizą psychologiczną i socjologiczną skutków używania tych treści, które wybierają oni najczęściej. Nie będę tu państwa zniesmaczał opisami tego, jakie to treści ? człowiekowi w moim wieku w ogóle raczej nie kojarzą się one z seksem, wydają się być tyle obrzydliwe, co zwyczajnie głupie. Tym, co sprawia, że książki nie można ot tak odłożyć, jest odnotowywana przez autorkę skala zjawiska, masowość, z jaką za pomocą tej gargantuicznej maszyny do masturbacji, jaką jest internet, głęboko patologiczny przekaz dociera bez żadnych przeszkód do milionów nastolatków, kształtując w nich zupełnie chore postawy, zaburzając psychikę i przyszłe relacje. Powtórzę ? na skalę masową.
Swoją drogą, to kolejny, bardzo dobitny dowód polskiej postkolonialnej degeneracji umysłowej. Żeby zacząć poważnie porozmawiać o polskiej transformacji gospodarczej, musieliśmy zacząć tłumaczyć książki amerykańskich marksistów. Z pornografią jest podobnie ? trzeba dopiero książki amerykańskiej feministki, by zrozumieć, jak bardzie nijak się ma do wyzwania nasza „debata publiczna", zdominowana w tej kwestii przez obślinionych dziadów, mrugających z lubieżnym chichotem do młodzieży, żeby korzystała z tego, czego im swego czasu brakowało.
Ale na marginesie tej książki (o której pewnie jeszcze kiedyś napiszę więcej) nasuwa się i inna refleksja. Otóż łatwiej nam zrozumieć obłęd „rewolucji seksualnej", gdy zapoznamy się ? a Dines opisuje to bardzo ciekawie ? z glebą, na której ona wyrosła. Gdy czyta się, do jakiego stopnia zesznurowane, skretyniałe w pruderii było amerykańskie społeczeństwo lat pięćdziesiątych, to łatwiej pojąć oszałamiający sukces Hefnera czy Flinta.