Spór o ubój rytualny wymknął się premierowi Donaldowi Tuskowi spod kontroli. Nawet marszałek Sejmu Ewa Kopacz – najbardziej zaufana z zaufanych współpracowniczek premiera – zadeklarowała wczoraj, że zagłosuje przeciwko rządowemu projektowi zezwalającemu na uśmiercanie zwierząt bez ogłuszenia.
Rytualnego uboju przez poderżnięcie gardła wymagają konserwatywne odłamy islamu i judaizmu, więc rząd tłumaczy, że to otworzy dodatkowe rynki dla polskiego mięsa. – Kiedyś musi być pierwszy raz. Nawet jeśli będę musiała zapłacić karę finansową za naruszenie dyscypliny, to nie chciałabym łamać sobie kręgosłupa w tej sprawie – oznajmiła Kopacz.
Podobnie mówi w rozmowie z „Rz” rzecznik rządu Paweł Graś: – Jeśli zagłosuję za tym projektem, to tylko dlatego, że muszę być lojalnym członkiem rządu. Ale mam dylemat.
Za inicjatorów sprzeciwu wobec rządowego projektu uchodzą jednak nie ludzie Tuska – tacy jak Kopacz czy Graś – tylko zwolennicy jego konkurenta Grzegorza Schetyny.
– Początkowo konflikt o ubój rytualny był tylko przykrywką do uderzenia w Tuska przez ludzi Schetyny – opowiada jeden z prominentnych polityków Platformy. – Ale sprawa okazała się tak nośna, że do buntu zaczęli się przyłączać także inni posłowie. Część w obronie praw zwierząt, ale wielu – żeby bezkarnie pokazać Tuskowi żółtą kartkę.
Twarzą stawiających opór premierowi stał się Andrzej Halicki, jeden z najbliższych współpracowników Schetyny. W długiej rozmowie z „Rz” Halicki przekonuje, że organizuje opór wobec rządowego projektu, bo jest on niehumanitarny, niezgodny z prawem UE i idzie zbyt daleko, nawet jak na oczekiwania odbiorców mięsa koszernego i przestrzegających halalu.
– Polityka nie ma tu nic do rzeczy – twierdzi. W Platformie zwraca się jednak uwagę, iż także Schetyna – który za szczególnego miłośnika zwierząt nigdy nie uchodził – zadeklarował już kilka tygodni temu, że jest przeciwnikiem uboju rytualnego. A teraz apeluje, aby premier nie wprowadzał dyscypliny w głosowaniu i dał posłom wolną rękę.